28 lutego 2025

NIE MA JAK U MAMY (3)

Następnego dnia, w poniedziałek Anita zastosowała dietę zerową, za to gdy po południu zajechała do niej Roxy, to uraczyła ją sporą porcją odgrzanych gołąbków. Ruda ochoczo zabrała się do konsumpcji, przy okazji mówiąc:
- Malina będzie jakoś później, kończą zlecenie dzisiaj, więc...
- Wiem, dzwoniła. Ale zbadamy temat bez niej, Lalka może być potrzebna dopiero później. Na razie zajadaj, spokojnie, powoli. Są niepierdzące po, ale też dobre. Jeszcze ci dam do domu.
- To ile ty tego masz?
- Od piczy. Takiej głębokiej, że ja to pierdolę.
- To teraz wiem. Nie ma to, jak precyzyjnie podane dane.
Gdy Roxy zakończyła posiłek obie zamknęły się w pracowni. Gdy wyszły po jakiejś połowie godziny ruszyły do kuchni. Przy herbacie Ruda zaczęła:
- Wiemy tyle, że to jest spiralny urok. To nie są tanie rzeczy.
- Tak. Ale to znaczy, że nie musimy się spieszyć ze zdejmowaniem.
- To już zdecyduje Malina. Ale jest jeszcze coś. To nie jest taki typowy urok erotyczny. Tu nie chodzi o dupę twojej teściowej, ale o coś innego.
- O co?
- Jak nie wiadomo, o co chodzi, to...
- To ma sens. Mamuśka do krezusek nie należy, ale biedna też nie jest. Renta po mężu spływa regularnie zza granicy, gruba renta. Pracę też ma nieźle płatną. Przy tej rencie nie musi pracować, ale lubi, ma zajęcie, nie nudzi się. Jest kogo oskubać.
- Tak w ogóle to pistolet nie kobieta. Do tego atrakcyjna milfa. Ale jak mówię, to nie te sprawy są na rzeczy. Na koniec dobra wiadomość. Znam sygnaturę tego całego zaklęcia.
- Teraz dopiero mówisz?
- Bo byłyśmy w transie, więc nie było kiedy.
- Kto to jest?
- Jedna taka zawodowa. Stąd zresztą, z miasta. Nazywa się Delia. Głównie zajmuje się leczeniem, ale jak się trafi dobra okazja na takie zlecenie, to sama rozumiesz. Wtedy się na chwilę zapomina o specjalizacji.
- To teraz czekamy na Lalkę, trzeba pogadać, co z tym robimy.
Zanim się doczekają, to wyjaśnijmy, że magiczny urok spiralny nie jest zbyt typowym urokiem. Nie działa od razu, nie działa też z opóźnieniem. Rozkręca się bardzo powoli, stopniowo opanowując wolę uroczonej osoby. Jest dosyć pracochłonny do konstrukcji, stąd też grube ceny, które wiedźmy winszują sobie za takie zlecenie. Dodajmy jeszcze, że choć zwykle uroki kojarzą się ze sprawami zasadniczymi, to wcale tak nie musi być. Nie muszą wywoływać napalenia natury erotycznej, ale fascynację innym aspektami osoby, która taki urok zastosowała.
Roxy wie, co mówi, bo sama znakomicie zna się na urokach, Anita zawsze mówi, że jest druga po Cioci Lali. Poza tym swojego czasu próbowała kariery zawodowej czarownicy. Czyli takiej, dla której czary są głównym źródłem utrzymania. Po dwóch latach jednak rzuciła to zajęcie. Jak sama twierdziła, zaś Nita może potwierdzić, źle ta praca na nią działała. Zaczęła być zbyt pazerna na dutki, to jest dość częsta przypadłość zawodowych wiedźm. Po czym to za zebrany kapitał założyła firmę sprzątającą. Już bardzo szybko "Zielona Miotła" stała się znana na rynku takich usług. Ruda zaczęła zatrudniać same najlepsze babencje, które zajmowały się głównie dużymi obiektami, takimi jak lokale firmowe, kompleksy magazynowe, czy też sale sportowe. Rzecz jasna panie nie pracowały w bieliźnie, może czasami, jak było gorąco, ale ten konkretny sektor usług nigdy Rudej nie interesował.
To może tyle, bo właśnie do salonu wkroczyła Malina:
- Cześć łobuzice. Coś już wiecie?
- Coś tam wiemy, coś tam nie wiemy...
- Czyli?
Anita szybko zreferowała wyniki badania próbki włosów, które wczoraj Lalka zebrała ze szczotki swojej mamy. Po czym podsumowała:
- Nie jest to zbyt wiele, teraz dopiero zaczyna się jakby policyjna robota, detektywistyczna taka bardziej. Bo co z tego, że znamy konstruktora armaty, jak nie wiemy, kto z nie strzelał.
- Może ta cała Delia, jak się ją tak bardzo ładnie poprosi...
Roxy roześmiała się.
- Zgłupiałaś? Żadna zawodowa siostra nigdy nikomu nie ujawni swoich zleceniodawców. Nawet taka zła kretynka, jak Pamala stosowała tą zasadę.
- Są na to sposoby.
Tu z kolei Anita zarechotała.
- Tak, metody kaśkowe. Najpierw spuścić bęcki, potem napoić verakolą na chama. To zawsze mamy w odwodzie, w ostateczności, ale najpierw bym zastosowała coś łagodniejszego, subtelnego. Jak się kochasz, to od razu siadasz gołą psitką na dziób? Czy najpierw jakieś przytulaczki?
- Czasem od razu.
- To teraz nie jest ten czas. Aha, jeszcze jedno. Musimy zdecydować, czy zdejmujemy z niej to zaklęcie, czy może trochę poczekamy? Ja jestem za tym drugim, ale to twoja mama, więc ty masz ostatnie słowo.
- I Borka.
- No tak, ale Borka to ja biorę na siebie.
- Albo pod siebie.
Malina zaśmiała się z własnego dowcipu, ale Anita go olała.
- Borek w ogóle o niczym nie musi wiedzieć. Babskie sprawy. On się może tylko przydać, gdy potrzebna będzie ta jego antygrawitacja. Czyli jak zajdzie jakiś wariant kaśkowy, konieczność użycia siły. Ale na razie nie przewiduję.
- No, dobrze ale ja się zgadzam, żeby na razie nie zdejmować z mamy tego zaklęcia. To nam ułatwi dojście do zleceniodawcy. Ruda co ty na to?
Roxy tylko kiwnęła głową, po czym spytała:
- Nitka, czy jak mi odgrzejesz jeszcze po takim małym gołąbku, to...
- To nic ci nie będzie. Dupcia nadal jak ze sztancy.
Ruda miała jakby lekkiego hopla na punkcie własnej figury, takiego trochę ponad średnią krajową, więc bardzo starannie przyglądała się temu, co spożywa. Nieraz aż za starannie. Zaś Malina ruszyła do kuchni.
- To ja odgrzeję. Sama nic od samego rana nie jadłam, tak cisnęłyśmy robotę. Gdzie to masz? W lodówce?
- Jakiej tam znowu lodówce, pół zamrażarki mam zajęte.
Gdy wróciła razem z Roxy zabrały się za jedzenie, przy okazji też wszystkie wróciły do głównego tematu.
- To co robimy?
- Ty łazisz za mamuśką. Jak cień. Jutro możesz nawet do jej pracy zajrzeć. Masz parę wolnych dni do kolejnego zlecenia, to... Aha, wiem, że to nieładnie, ale spróbuj może zalukać do jej telefonu.
- Może lepiej wszystko jej powiedzieć? Ona ma fajny stosunek do magii, nie uważa nas za jakieś nawiedzone idiotki. Taka rozmowa może wiele ułatwić, dostarczyć jakichś danych.
- Tak też zrobimy, ale dopiero jak zdejmiemy z niej urok. Za parę dni. Pod wpływem zaklęcia może gadać bzdury, ściemniać, by na przykład chronić tą osobę. Całkiem podświadomie, jako skutek uboczny.
Roxy spytała nagle:
- Gdzie pracuje nasza mamuśka? Bo jakoś w lecie nie dopytałam. Bardziej mnie fascynowała jako osoba, wyluzowana dupencja, a nie to, jak zarabia na swoje rachunki do płacenia.
- Jest kustoszką i robi też różne ekspertyzy na zlecenie. Ale słuchaj teraz. Ja ją namierzam przez szklaną kulę. A ty może popróbuj przez nici aka. Ja wiem, że to jest strasznie gówniana robota, do tego rzadko skuteczna, ale co ci szkodzi, jak masz wolną chwilę? Weź ze dwa te włosy, pobaw się nimi jakoś.
- Nie ma sprawy. 
Wtedy wtrąciła Malina:
- Ja bym jednak chciała jeszcze zobaczyć tą Delię, tą co zmontowała to całe gówno. Mam jakieś dziwne przeczucie, że ona może być bardziej tego, nie tylko jako sprzedawczyni zaklęcia.
Roxy odparła:
- Czy ja mam jakieś archiwum, katalog wszystkich zawodowych sióstr na mieście? Nie wszystkie zresztą znam, więc...
- Ale tą konkretną znałaś, tak? Więc...
- No, dobrze. Tylko lusterko wydłubię, psychobraz ci pokażę.
Psychobraz jest po prostu zrzutem pamięci tego, co się widziało. Nie jest to jak fotka, bo różną można mieć percepcję czegoś, ale mimo to narzędzie dość użyteczne. Ruda położyła lusterko na dłoni, po czym zamknęła oczy. Po jakiejś chwili Anita i Malina zobaczyły na jego powierzchni niezbyt wyraźny obraz postaci kobiecej.
- Możesz podkręcić, wyostrzyć, czy coś tam?
- Spokojnie, właśnie próbuję to zrobić.
Kobieta najpierw zamigotała, potem zniknęła, potem znów się pojawiła, tym razem już było ją widać wyraźniej. Lalka pisnęła motywacyjnie:
- No, Rudaśku, jeszcze trochę... Mam! Kocham cię! Przytrzymaj to jeszcze chwilę, niech się upewnię. Tak, to na pewno ona.
Roxy otworzyła oczy, znikając tym samym obraz w lusterku, po czym we dwie razem z Anitą spojrzały uważnie na Malinę.
- Co masz?
- Co ta ona jest ona?
Lalka uniosła dumnie brodę do góry i odparła:
- Jak to co? Po prostu kurwa znam tą babę.
Skąd Malina może znać czarownicę Delię?
Kto mógł kupić u Delii drogie zaklęcie?
W tym odcinku to już się nie wyjaśni...

25 lutego 2025

NIE MA JAK U MAMY (2)

Dysonans poznawczy, który demonstrował Borek był silniejszy od zabiegów motywacyjnych Maliny, więc ona sama przejęła wyznaczoną mu rolę. Za jej sprawą zawartość waz szybko została rozdysponowana po talerzach. Anita chwyciła ochoczo za sztućce, ale zanim zaczęła ich używać odwróciła się do właśnie wracającej teściowej:
- Mamciś, te jedne to jakby znam. Znaczy nie takie centralnie, ale podobnie zawijane. To jest por, tak? Znakomity pomysł. Ale te drugie, to ja już głupia jestem. Liście winogron, tak po grecku? Tylko skąd teraz liście winogron?
- Można kupić Anitko, takie w słoiku, w zalewie. Ale to akurat nie są liście winogron. Roślinę powinnaś znać, ale takiego zastosowania może już nie.
Gołąbki były niezbyt duże, więc Anita jednego wcisnęła sobie do ust całego. Chwilę przeżuwała, wreszcie gdy odzyskała zdolność mówienia stwierdziła:
- Jak spojrzę tak, to nie wiem. Ale jak tak, to też nie wiem. 
- Dobrze, powiem ci, bo to jest trudna zagadka. To jest bardzo stary sposób na gołąbki, znany zresztą, czy też raczej zapomniany tylko lokalnie. Zamiast kapusty do zawijania używa się liści szałwii.
- Czego?
- Szałwii. Ile znasz rodzajów?
- Nooo... Sporo tego jest. Ja akurat używam tylko kilku. Do różnych rzeczy zresztą, ale jakoś nigdy jako integralny składnik posiłku.
- To jest szałwia łąkowa. 
Zanim Anita zdążyła zareagować odezwał się Falibor:
- Czuję maliznę. Poproszę dokładkę. Bo tu pusto coś w tych miskach.
- Ależ Boreczku, nawet pięć. Jeszcze do domu zawieziecie.
Mariolka dodała:
- Jest prawie pół kuchni tego towaru. Od wczoraj to pichcimy we trzy. Jak coś już robić, to porządnie, tak?
Jednak Nita jeszcze dopytała:
- Ale tej szałwii chyba nie kupuje się w słoikach?
- Nie. Sama rośnie.
- O tej porze roku ma takie liście?
- Mam koleżankę, a koleżanka ma sporą szklarenkę. W tej szklarence ma naprawdę bogaty zielnik. To ja tą szałwię mam właśnie od niej.
Anita spojrzała na Borka z ponurą miną mówiąc:
- Kochanie nalej mi wina i przytul, bo będę ryczeć.
- Czemu niby?
- Właśnie wyszłam na kretynkę. Przecież my coś takiego planujemy zakładać u siebie na wiosnę. Od dawna mi to chodzi po głowie, tylko zawsze coś musi wyskoczyć. Taka karma, jak mówią.
Ryczenia bynajmniej nie było, tylko ogólny śmiech przy stole, zaś gdy tempo pochłaniania dalszych transz gołąbków zahamowało mocno swoje tempo, Malina odezwała się do Anity:
- Chodź bratowa na przerwę, pogadamy sobie chwilę.
Gdy już usiadły w osobnym pokoju Lalka spytała:
- Co się dzieje?
- Mama ma pluskwę.
- Serio? Nic nie wysensowałam. A przecież od wczoraj prawie wciąż jestem obok. W kuchni to wręcz deptałyśmy sobie po cyckach przy tej całej robocie z gołąbkami. Obie cięgiem w domu, do sklepu tylko Miolka jeździła. Mogłam się tak znieczulić?
- Bo ja wiem? Może niekoniecznie. To jest bardzo niewielka pluskwa, bardzo delikatne zaklęcie. Sama też to czuję tylko przy bardzo bliskim kontakcie.
- Może coś starszego, co już wietrzeje?
- Żeby coś mogło zwietrzeć, najpierw musi być mocniejsze, ale wtedy to już byś to wyraźnie poczuła. Tak?
- Niby tak. Ale wiesz, cały ostatni tydzień poźno wracałam do domu, prawie wcale się nie widywałyśmy. Za to rano już zawsze wychodzę wcześniej do swojej roboty.
- Nie trzeba się widywać. Macie jedną wspólną łazienkę, jakieś ręczniki tam ciągle wiszą. Jej, twoje, Mariolki. Albo inne takie rzeczy. No, ale...
- A co to może być?
- Tego jeszcze nie wiem, za małe to jest. Pierwsza myśl, to albo klątwa, albo urok, to najpierw przychodzi do głowy. Ale przecież wiesz, jak różne mogą być zaklęcia. Czasem nieklasyfikowalne.
Anita zrobiła pauzę poprawiając włosy.
- Aha, czyli nie wiesz, co ona robiła przez ten tydzień?
- Chyba nic specjalnego. Normalnie, praca, sklepy, dom, może też zajrzała do Oktagonu. Ma free kartę od Kaśki, ale bardzo rzadko tam jeździ. Stąd to jest drugi koniec miasta. Jak coś ćwiczy to zwykle tutaj. Za to jakby się źle czuła, to bym wiedziała, bo by dzwoniła.
- Ma teraz kogoś?
- To akurat wiem najmniej. Tyle, co przypadkiem coś usłyszę, zauważę. Do domu nigdy chłopów nie zaprasza, za to niedawno na Walentynki...
- No, co wtedy?
- Wylaszczyła się i gdzieś pojechała, ale nawet nie wiem dokładnie gdzie. Wieczorem, takim późnym wróciłyśmy z Miolką z miasta, to ona już była. Zaś reszty weekendu to nie wiem, bo same pojechałyśmy na grubszą imprezę.
- Sorry, że tak wypytuję, ale...
- Nie, no weź... W takiej sytuacji nawet powinnaś.
- Dobrze, to tyle. Wracamy do stołu.
- Czekaj, ale co mam teraz robić?
- Nic. Nie myśleć o tym. Za dużo myślenia zaburza percepcję. Dziś zrób tylko jedno. Będąc w łazience coś skubnij. Wiesz, jakieś włosy ze szczotki, czy inny ślad. Ja jutro spotkam się z Rudą, zbadamy to sobie dokładnie. Bo może nic się nie dzieje, może zaszła tylko jakaś fluktuacja bez znaczenia.
Gdy już wróciły zastały miły, rodzinny klimat. Już nikt nic nie jadł, może poza Borkiem, który co jakiś czas leniwie sięgał widelcem do jednej, czy drugiej wazy z niedobitkami gołąbków. Anita podeszła do niego, poczochrała czule po głowie i spytała:
- No, ile tego w siebie wbiłeś?
Zamiast jego odpowiedzi usłyszała mamę:
- Boreczek to dobry dzieciak. Wszystko zje, czy to kraszone, czy wege.
- No, nie wiem. W naszym firmowym barze na dole to on tylko krewetki plus frytki belgijskie. Nic innego tam nie tknie. A wybór jest naprawdę niezły, jak na takie miejsce.
Reakcja Borka była natychmiastowa:
- Bo tam nic innego nie nadaje się do jedzenia.
Gdy już wieczorem wracali do domu znowu padło na niego, żeby prowadził. Ruch na mieście był żaden, do tego mieli szczęście do zielonego. Zatrzymali się tylko raz, ale gdy Falibor sięgnął wtedy ręką, to jego dłoń napotkała na wielki pojemnik, który Anita piastowała na kolanach.
Na jak długo wystarczy im otrzymanego zapasu gołąbków?
Czy naprawdę jakieś zaklęcie przykleiło się do mamy?
W tym odcinku to się już nie wyjaśni...

23 lutego 2025

NIE MA JAK U MAMY (1)

Odkąd stało się dla obojga jasne, że są razem, to Borek zawsze lubił cieszyć oczy widokiem ubierającej się Anity. Jednak tegoż niedzielnego południa, czy raczej już wczesnego popołudnia ów show został mu nagle przerwany:
- No, Słodziak, ogarniaj się.
- Niby dlaczego?
- Przecież jedziemy na obiad.
- Na obiad? To nie zamówimy pizzy, czy też może...
- Nie. Dziś nie zamówimy ani pizzy, ani morza.
- Dobrze, to ja mogę szybko skoczyć po coś do...
- Nie. Nigdzie nie masz skoczyć. To ty nic nie wiesz?
- Powinienem?
- Twoja siostra nic ci nie mówiła?
- Nie gadałem z Maliną chyba ładne parę dni. Ty mi powiesz?
- Niestety muszę. Nie jedziemy na obiad jako na nażarcie się, tylko na obiad. Takie spotkanie towarzyskie w miłym gronie.
- To teraz podczas obiadów się nie je?
- Zaraz ci jebnę. Jedziemy do mamy. Znaczy do twojej i Maliny mamy, mojej teściowej zresztą, jakby kto pytał. Taki był plan, który zrealizujemy.
- Taki był plan? Czemu nic o tym nie wiem?
- Bo jesteś idiotą? No, dobrze, niech będzie, że to ja jestem głupia. Bo sobie wymyśliłam, że Lalka ci powie. Czy też mama. To przecież ona nas zaprasza.
- Od kogo to wiesz?
- Od mamy. Właśnie wczoraj do mnie zadzwoniła w tej sprawie.
- To po co ktoś ma jeszcze dzwonić do mnie?
- Żebyś wiedział.
- Przecież już wiem. Od ciebie.
- To na co czekasz? Do łazienki kurwa!
Gdy wyjechali Borek po drodze zapytał Anity:
- Z jakiej okazji w ogóle ten obiad?
- Bo wasza mama nas kocha?
- A tak poważnie?
- Tak poważnie, to teraz skręć w lewo i stań tam.
- Tam mama nie mieszka.
- Ale tam wyskoczę kupić jakieś sensowne wino.
- Mogliśmy od razu kupić pod domem. Teraz jest dużo sensownego wina na rynku. Nawet w zwykłych, prostych sieciówkach.
- Masz rację, ale nie bardzo. Tak się kupuje wino do chipsów, czy jakichś innych pogryzajek. Nie znamy się na winach, nie jesteśmy koneserami, więc wtedy kupujemy na czuja, tak raczej randomowo. Bo jaka wtedy różnica? Wino jest wino. Ale jak kupujesz wino do konkretnego dania, na przykład do gołąbków, to trzeba konsultacji. Taka zwykła dziunia za kasą sieciówki się nie zna nic, ona ci gówno powie. Ale szefuńcio tego sklepu już zna ten temat na wylot. Takich sklepów jest niewiele na całe miasto. Ten akurat znam.
- Pupcia sorry, ale my tu już stoimy, do tego parę minut. Więc czemu zamiast wyskoczyć szybko po to wino ty mi teraz robisz taki wykład?
- Bo mnie trzymasz za cipę?
- Aha... Faktycznie. To teraz kicaj, czekają na nas.
Gdy już ruszyli spod sklepu i stanęli na światłach Borek zapytał:
- Czy mi się zdawało, czy coś wspomniałaś o gołąbkach?
- Zdawało ci się. A teraz zabieraj tą łapę, zielone mamy.
Wreszcie dotarli na przedmieście pod niewielki domek, w którym jak wiemy mieszka też Malina. Plus Mariolka, tak jednym pośladkiem, dziewczyna Lalki ostatnimi czasy. To ona właśnie otwarła drzwi, zaś gdy już weszli do środka, rozpłaszczyli się, Borek pociągnął nosem mrucząc:
- Kapustą faktycznie jakby nie pachnie. Ale...
Jednak gdy ruszył do kuchni drogę zastąpiła mu Malina:
- Wypad! Wynocha do pokoju! Ręce myć i do stołu.
Za Lalką wyjrzała też główna gospodyni. Pokazała nowym gościom, jakby wyjaśniająco dłonie odziane w kuchenne rękawice, więc przywitała ich dość symbolicznie. Do Borka tylko się uśmiechnęła, zaś Anitę uraczyła buziakiem w policzek, odwzajemnionym zresztą. Ale ta przy okazji lekko drgnęła, jakby nieco zesztywniała, tak na nanosekundę, więc nikt tego nie zauważył, jednak spojrzała jeszcze za teściową wracającą do kuchni. Zdążyła za to chwycić Malinę za łokieć, zanim ta też tam weszła:
- Lalka, musimy pogadać.
- Teraz? Nie ma opcji, robię coś.
- Nie teraz, nie aż tak. W pierwszej wolnej chwili.
- Coś się dzieje?
- Nie wiem. Mówię tylko, że musimy pogadać.
Zanim jednak doszło do tej ich wolnej chwili podano do stołu, na nim zaś honorowe miejsce zajęły dwie duże wazy. Gdy już zdjęto ich pokrywy Borek uniósł się ze swojego krzesła aby zajrzeć do ich wnętrz. Po czym spojrzał na Anitę jakby z wyrzutem mówiąc:
- Zdawało mi się, tak? Wiedziałaś wcześniej?
- Wiedziałam. Ale to miała być niespodzianka taka. Więc jak już się mało nie wygadałam, to paliłam głupa, żeby się nie rozpruło do końca.
- No, już dobrze. Ale te gołąbki są jakby takie...
Wtedy odezwała się Malina:
- Braciszku, może przestań gadać, tylko jako jedyny facet przy stole obsłuż panie. Albo nie, zróbmy inaczej. Myśmy tu we trzy już się zapachem wstępnie najadłyśmy, więc zacznij od swojej pani, potem się sobą zajmij. No! Ruchy! Hophophophop...
Mama za to dodała:
- Za to ja, jako najmłodsza skoczę po korkociąg i otworzę butelkę.
Czy coś jest nie tak z gołąbkami?
Co Anita ma nagle do powiedzenia Malinie?
W tym odcinku to się już nie wyjaśni...

12 lutego 2025

MOTYLE, MRÓWKI, SZERSZENIE...

Tego czwartku podczas spotkania w Pleciudze Mala robiła wrażenie jakby kompletnie nieobecnej. To znaczy była obecna, ale na pewno gdzieś indziej. Oczami była wpatrzona w telefon, po którym maćkała jedną ręką, zaś drugą... Drugą też maćkała, ale już na pewno nie po wyświetlaczu tegoż urządzenia. Pozostałe wiedźmy toczyły standardową babską rozmowę o niczym, jednak co chwila zerkały na Turbinę i wymieniały między sobą pełne życzliwego zrozumienia spojrzenia. Wreszcie siedząca obok dziewczyny Roxy trąciła ją łokciem mówiąc:
- Houston do Mali. Sprawa jest.
Zero reakcji. Anita spróbowała inaczej:
- Ej, Młoda, is anybody home?
Zero odpowiedzi. Piłkę przejęła Malina:
- Turbinko kochanie. Wróć do nas na chwilę. 
To też nie zadziałało, więc do akcji wkroczyła Kaśka. Nic nie powiedziała, po prostu sięgnąwszy ponad stolikiem zdecydowanym ruchem zabrała Mali telefon. Co już wywołało jakiś dość konkretny efekt:
- Nocooo?
- Wiadro! Mireczek poczeka sekundę. Zaraz do niego wrócisz, ale najpierw koniecznie musisz coś ważnego wiedzieć. 
- Niby co?
- Wyszło nam, że jutro ja prowadzę sabat u Nity, a ty masz mi asystować. Znasz dobrze zasady. Na którą wypadnie na tą bęc.
Zapadła chwila ciszy. Mala rozejrzała się po siostrach oczami większymi, niż przeważnie mają bohaterki hentai penetrowane ostro i nader dokładnie przez krakeny w ramach gangbangu. Wreszcie wykrztusiła:
- Czy was kurwa pociućkało? Jaki znowu jebany sabat? Przecież jutro są Walentynki! Tak, czy nie tak?  Bo zaraz coś sobie o was głupiego pomyślę. 
Znowu zapadła chwila ciszy, ale teraz jakby takiej nieco napiętej. Wreszcie pierwsza ciśnienia nie wytrzymała Malina:
- Prank!
To uruchomiło zbiorowy wybuch śmiechu, zaś Mala sięgnęła po swój telefon trzymany wciąż przez Kaśkę mówiąc z jakby nieco udawaną powagą:
- No! Chyba, że tak...
Po czym znowu przestała być obecna przy stoliku...

01 lutego 2025

LET'S GET READY TO RAMBLE! 2 (part three)

Temat wrócił w czwartek, gdy wiedźmy spotkały się w Pleciudze.
- Kasiu, jeśli chcesz wygrać dla Aldony tą walkę, to przecież wystarczy zrobić jakieś lekkie kuku tej całej Magdzie, a to umiesz wyczarować od ręki.
Anita weszła w słowo Roxy, wzdychając filozoficznie:
- Niestety, klątwy to najłatwiejsze zaklęcia.
Malina ruszyła z odsieczą:
- Nic nie rozumiecie. Kasia nie ma nic do Maczugi. Nie chce jej szkodzić. Ich bilans się zamknął na tamtej gali, na tamtej walce we wrześniu.
- Dokładnie. Ja chcę, żeby Aldona wygrała, ale według reguł.
To już dodała Kaśka, za to Roxy pokręciła głową:
- Ciekawe. Mistrzyni ulicznej walki bez reguł nagle dba o czystość tych reguł. Takie to jakby oxymoroniczne, paradoksalnie. Czyli mam rozumieć, że jak ta Magda wyjdzie do walki czysta, to...
- To jeśli będzie lepsza, wtedy będzie lepsza.
- No? To takie proste.
Mówiąc to roześmiana jak zwykle całą sobą Mala wstała od stolika. 
- Ja już uciekam, na chwilę tylko zajrzałam. 
Gdy odchodziła Roxy spojrzała na Anitę:
- Coraz poważniej to love się rozwija.
- Głupia jesteś. Sprawdzian ma dziś z matmy. A tobie tylko fiuty w głowie. Zresztą Mirka i tak nie ma w mieście, jest tam na miejscu.
Kaśka wstrzelając to zamknęła temat...
Za to w sobotę w południe wsiadła do klubowego wana. Nie sama zresztą, bo zabrała ze sobą swego Adaśka. Taki wspólny wypad za miasto miał być. Gdy dojechali na miejsce Kaśka machnęła wejściówką wielkiemu człowiekowi na bramce, ten spojrzał pytająco na idącego za nią jeszcze większego od siebie chłopa, ale ów chłop rzucił tylko:
- Służbowo. Rozporek zapnij.
Zanim do bramkarza dotarło, że spodnie jego dresu nie są wyposażone w ów detal oboje byli już w środku. Kaśka rozejrzała się dookoła, po obiekcie, tak ogólnie po sytuacji, po czym oświadczyła:
- Słonko, ty się tu pokręć, zajmij się czymś, idź do baru, czy coś tam rób, a ja muszę do pracy. Kogoś ci przyślę, kto ci da glejt do viploży. Tam chwyt na rozporek może nie zadziałać.
Zanim Kaśka dotarła do szatni, gdzie była już ekipa Aldony, najpierw znalazła Malę. Obejrzała dziewczynę od stóp do głowy mówiąc:
- Nawet fajnie was ubrali. Wyglądasz jak milion dolarów.
- Ale miałam przygodę wczoraj.
- Coś zrobiła?
- Bo wczoraj po ważeniu dostawiał się taki do mnie. Nawet miły na początku, ale potem zaczął być upierdliwy, aż za bardzo. A mnie się wtedy skończyła asertywność, więc...
- Nie mów, że plunęłaś ogniem.
- No coś ty, zgłupiałaś? Zaaplikowałam mu głupiego jasia.
- I co potem?
- Nie wiem. Znaczy jakiś ochroniarz go namierzył i go wyprowadził, bo facet wyglądał, jakby się czegoś nabździał.
- Bo tak się wygląda po głupim jasiu. Dobrze, a co z naszą sprawą? Masz tą fuchę? Tablicujesz tą naszą walkę?
- Pewnie, że mam. Jak się bardzo, bardzo ładnie poprosi, to się ma wszystko.
- Dzień dobry pani Kasiu.
- Dzień dobry. Kto to jest?
Kaśka wskazała głową na dwie mijające ich dziewczyny ubrane identycznie jak Mala, ringdupy z tej samej ekipy.
- One ćwiczą u nas. Mówiłam ci. 
- Josh. To teraz szybko powtórzmy. Przechodzisz obok niej i jak poczujesz, że jest pod zaklęciem kiwasz mi głową. Jak jest czysta, wtedy kręcisz.
- Proste jak robienie gały.
- Mala! Co to za język? Tak kobiety nie gadają.
- No co? Normalny.
- Ale nie jak jesteś w tych szykownych ciuchach!
- Ojtamojtam. Nie ciuchy robią gałę.
Gdy chwilę się pośmiały Kaśka oświadczyła:
- To widzimy się w klatce. Idę do Aldony.
Wreszcie nadeszła pora walk. Mecz Bestii Maczugi i Szalonej Aldony okazał się być nagle, wbrew planom, ostatnim spotkaniem, walką wieczoru. Gdy obie zawodniczki weszły do klatki konferansjer nie omieszkał wspomnieć paru słów na temat Kaśki, niedawno poprzedniej przeciwniczki Maczugi, która sekundowała Aldonie. Nie przewidział skutków. Część widowni znała ją, pamiętała tamtą walkę, więc sala ryknęła:
- Piękna! Piękna!
Aby opanować sytuację Kaśka chwyciła Aldonę za rękę, pociągnąła ją na środek klatki, sięgnęła po mikrofon, uciszyła gestem widownię i unosząc ramię zawodniczki do góry zaczęła skandować:
- Szalona! Szalona!
Nastąpił ogólny zgiełk, który ucichł dopiero wtedy, gdy Mala chwyciła za tablicę z wymalowaną jedynką i rozpoczęła obchód klatki. Przechodząc obok Maczugi zwróciła głowę do Kaśki, po czym pokręciła głową. Zaś wspomniana Maczuga zdjęła z siebie koszulkę pod którą, na brzuchu pod topem miała wymalowany napis: "TWOJA DUPA JEST MOJA". Wreszcie zaczęło się. To była bardzo naprawdę dynamiczna runda, pełna nienagannej techniki, które prezentowały obie panie. Także obronnej, gdyż tak naprawdę niewiele ciosów, czy kopnięć docierało do ich celów. Niemniej jednak było na co popatrzeć. Gdy po zakończonym starciu Donica szła do narożnika Kaśka spojrzała na trenera Karaczyńskiego mówiąc:
- Jak na moje oko remis.
- Na to wygląda.
Mala chodząc z tablicą z dwójką po klatce starannie kombinowała, żeby jak najdłużej być w poliżu Maczugi. Wreszcie tak jak poprzednio pokręciła głową do Kaśki. Za to sama druga runda była zupełnie inna, niż pierwsza. Obie panie wykonały klincz trwający nieustannie do końca starcia. Reguły muay thai dopuszczają taką sytuację, odmiennie do innych odmian boksu, czy kick boksu. Nie znaczy to bynajmniej, że one tam sobie odpoczywały, rolę głównej broni przejęły łokcie i kolana, ale dla zwykłego kibica, nie fachowca jest to jakby mniej atrakcyjne. Gdy Aldona wróciła do narożnika trener Karaluch spojrzał na Kaśkę.
- Znowu remis?
- Teoretycznie tak. 
Mówiąc to kobieta bacznie obserwowała Malę, która dziarsko niosąc tablicę znowu kręciła się głównie przy wrażym narożniku. Znowu też pokręciła głową na koniec swojego obchodu. Trzecia runda była chyba najtrudniejsza do wypunktowania dla arbitrów. Zaczęła się jak poprzednia, od klinczu, ale potem nastąpiła istna wojna, zaciekła wymiana potencjalnie dewastacyjnych technik. Nic jednak nie wskazywało na przewagę którejś ze stron, wreszcie starcie się zakończyło. Zanim jednak nastąpił werdykt, Kaśka oświadczyła:
- No, Donica, zwieraj poślady. Musisz to dokończyć.
Istotnie, arbitrzy wypunktowali remis po tych trzech rundach, a to zaś oznaczało czwartą, według nieco innych reguł. Polegały one na tym, że obie panie mają walczyć bez rękawic, w samych bandażach na rękach, zaś gra toczy się do knock outu, bez ograniczeń czasowych. Tymczasem Mala manewrowała, aby być jak najbliżej Maczugi. Przy okazji, zapewne niechcący zyskała mnóstwo aplauzu widowni po tej stronie klatki niezbyt elegancko poprawiając detale garderoby, tak na niby, aby móc się na chwilę tam zatrzymać. Wreszcie jednak nastał moment, gdy kiwnęła głową do Kaśki. Ta zareagowała już błyskawicznie. Podanie Aldonie odpowiedniego bidonu było kwestią chwili. Według wcześniejszej zapowiedzi nie mieszała się do tego, jak prowadzi ją trener Karaczyński. Nie podpowiadała jej niczego z narożnika podczas walki. Tym razem jednak zapuściła jej do ucha:
- Zejdź jej z dyszla, wal prawy low kick i lewy okrężny na górę. Prymitywnie, oldskulowo. Uciąć nogi, urwać łeb.
Kaśka trafnie przewidziała pierwszy atak Maczugi. Aldona zrobiła unik przed lewym prostym, po czym wypuściła koszmarnie szybkie, mocne kopnięcie na nogi. Lewe mawashi kubi geri odcinające dopływ krwi do głowy tętnicą szyjną zakończyło czwartą rundę zanim się jeszcze na dobre zaczęła. Arbiter ringowy krzyknął stop, odepchnął Aldonę na bok, po czym pokazał, że żadne liczenie nie ma sensu. Za to Kaśka skwitowała akcję:
- Nie jestem pewna, czy lubię patrzeć na bitego człowieka.
Po jakiejś godzinie, podczas której działo się sporo, Kaśka znalazła Malę:
- Chcesz się z nami zabrać? Bo my z Dachem wracamy.
- Nie, dzięki. Ja zostaję na after party, wrócę jutro z Mirkiem. 
- Jasne, rozumiem.
- Ale czekaj chwilę. Coś musisz wiedzieć.
- No?
- Magda była pod zaklęciem. Łyknęła eliksir tuż przed czwartą rundą. Ale gdyby była czysta, to też bym ci kiwnęła głową.
- Tak ci zależało na wygranej Aldony? Przecież wcale jej nie znasz. Jaki masz w tym interes?
- Znam ciebie.
Mala naśladując manierę Roxy liznęła Kaśkę po policzku, po czym odtuptała w swoim kierunku ze słowami:
- Do poniedziałku siostro.
KONIEC TEGO MINISERIALU