29 grudnia 2024

CICHA NOC, WESOŁA NOC

Oczy Anity, do tej pory przymknięte w błogim rozmarzeniu nagle otworzyły się szeroko. Czarownica uniosła nieco głowę mówiąc:
- Słodziaczku, nie dłub mi tam przez moment.
Po czym nie czekając na reakcję chwyciła Borka za nadgarstek, odsunęła na bok jego rękę i zacisnęła uda. Ten spojrzał na nią jakby nieco zdziwiony, zaś Nita zaczęła rozglądać się na boki z taką miną, jakby czegoś nadsłuchiwała. Trwało to jakąś chwilę, wreszcie jej głowa opadła na poduszkę:
- Już dobrze. Kontynuujmy.
Uda czarownicy rozchyliły się, a jej dłoń ściągnęła jego dłoń tam, gdzie była ona przebywała poprzednio...
Jakiś czas potem oboje siedzieli przy stole popijając kawę, wreszcie Anita sięgnęła po telefon:
- Ruda? Jest sprawa...
Reszta była dla Borka nieczytelna, gdyż wiedźma przeszła na hisslang, czyli na tajny język czarownic. Tak dokładnie, to nie był to do końca język, tylko pewien sposób kodowania zwykłej mowy. Coś tak jak stenografia, lecz nie pisana, tylko artykułowana głosem. Ten kod miał tą zaletę, przynajmniej teraz dla Borka, że rozmowy nim procedowane trwały sporo krócej, niż normalnie. Pojedyncze syknięcia, czy inne podobne dźwięki były mocno spakowaną porcją danych, co dawało sporą oszczędność czasu. Mimo to kilka rozmów, które przeprowadziła Anita trwało dobre ponad pół godziny. Wreszcie jednak odłożyła telefon, poszła do łazienki, zaś gdy wróciła oświadczyła:
- Mamy czas do południa. Wracamy do łóżka.
- Dlaczego do południa? Dziś niedziela.
- Oj chodź, nie myśl teraz o tym...
Obiekcje Borka miały pewne drobne uzasadnienie. Mimo, że oboje zawsze znajdywali jakiś czas dla siebie, to niedziela była dniem wyjątkowym, wtedy inne sprawy kompletnie znikały. Ale już po chwili Anita zmusiła go całą sobą, aby wykonał jej polecenie, czyli przestał myśleć na ten temat...
Wspomniane południe w końcu jednak nadeszło. Gdy Borek wstał, rzucił wiedźmie telefon po drodze do łazienki, ona zaś zaczęła robić sobie selfie, mruknąwszy uprzednio:
- Lustereczko powiedz przecie... Następne do kolekcji.
Gdy wrócił rozchichotana zamachała mu aparatem mówiąc:
- Ruda posra się z zazdrości, gdy to zobaczy.
Borek wzruszył ramionami i machnął ręką z udawaną rezygnacją. Od dawna już miał przyjęte do wiadomości, że nic z tym nie zrobi. Anita i Roxy, gdy były razem, tylko we dwie, to bardzo poważnie traktowały zasadę, że prawdziwe przyjaciółki nie mają przed sobą żadnych tajemnic. 
Wreszcie jednak chichot ucichł, a wiedźma oświadczyła:
- Kochanie, teraz posłuchaj mnie uważnie. Jak tylko wcucnie mi się ta maseczka od ciebie, to twoja Pupcia się ogarnia higienicznie, ubiera ciepło, po czym wychodzi. Ale do zmroku jestem z powrotem. A mój Słodziaczek przez ten czas zrobi jakiś fajny obiad. Tak? Może tak być?
Zanim Borek zareagował dodała:
- Wszystko wyjaśnię gdy wrócę. No nie, może nie wszystko.
- Rozumiem, babskie sprawy...
- Powiedzmy. Ale nie tylko.
Jak powiedziała, tak zrobiła. Pomińmy już detale następnej połowy godziny, niech wystarczy stwierdzenie, że tak się szparko uwinęła, iż Borek nagle został sam w domu. Plus obiad, którego jeszcze nie było, ale miał być.
= = = = = =
Na obrzeżach miasta znajdowało się stare, opuszczone już sportowe lotnisko. Tajemnicą było, dlaczego jeszcze do tej pory nie zajęli się tym terenem deweloperzy, ale tak naprawdę, to niewielu ludzi to interesowało. Letnią porą zwykle coś tam się działo, teraz jednak nikt tam nie zaglądał. Za to gdyby zajrzał tej niedzieli, to może by go zaintrygował zjazd wielu aut, prywatnych, czy też taksówek. Ale nikogo takiego nie było, może tylko poza kilkoma taksówkarzami, ale ich to wcale nie interesowało. Mieli zapłacone za czekanie, to czekali zabijając czas gadając między sobą o niczym. Zaś na samym lotnisku, nie na pasie startowym, ale nieco obok zebrała się... Rzesza to może za dużo powiedziane, ale spora grupka kobiet. Uważny obserwator, gdyby taki się pojawił, zauważyłby dwie szczególnie aktywne panie, rudą oraz szatynkę, które wyraźnie dyrygowały tą grupą. Była jeszcze trzecia, blondynka, wyraźnie roześmiana całą sobą, która obchodziła to skupisko rozsypując po trawie coś z dużej torby. Gdy dołączyła do reszty, całe to zgromadzenie nagle po prostu zniknęło. Ta sytuacja trwała dobre kilka minut, ale zanim kierowcy taksówek zajęci skrzętnie swoimi kanapkami, termosami, papierosami, tudzież pustym gadaniem zauważyli, że coś może być nie tak, kobiety znów się pojawiły. Po czym zaczęły się rozchodzić, pojedynczo, czy też parami, trójkami, do swoich aut oraz do wspomnianych taksówek. Na miejscu zostało może tylko kilka na jakieś trochę dłuższe pogaduchy, ale ten stan rzeczy również po chwili przestał istnieć, zaś po paru minutach cały teren stał się znowu pusty.
What da fuck? Co to kurwa było? Być może stałe czytelnictwo cyklu się czegoś domyśla, ale mus literacki wymaga, aby wyjaśnić temat wszystkim. Owe panie zebrane na terenie zielonym to nie były takie sobie zwykłe panie, bezmocki, tylko czarownice, inaczej wiedźmy tworzące kocioł. Kocioł to taki krótki, szybki, wręcz błyskawiczny sabat, który zbiera się czasem, gdy trzeba coś konkretnie wykonać, do czego potrzeba nagłego skupienia mocy do tego wykonania. Dobrym przykładem takiej akcji jest opisana tu kiedyś sytuacja na cmentarzu, której wynikiem zła wiedźma Pamala straciła życie, zaś jej córka Mala, niejako skutkiem ubocznym, odrodziła się na nowo. Ta córka zresztą była też na lotnisku, to ona właśnie sypała, zwykły piasek zresztą, dookoła całej grupy, jak już wiadomo zawsze aktywna, zawsze chętna do wszelkiej pomocy, zawsze obecna tam, gdzie jest coś do zrobienia. Zaś samą grupą sterowały, to akurat łatwa zagadka, Anita i Roxy. Kopuła niewidka również była nieraz wspominana w innych opowiadaniach.
No dobrze, ale czemu miał służyć ten kocioł na lotnisku?
Cierpliwości. To się wyjaśni we właściwym momencie.
= = = = = =
Anita rzecz jasna dotrzymała słowa. Wróciła do domu przed zmrokiem, po czym zamknęła się w łazience. Ale nim to zrobiła Borek zdążył spytać:
- Chcesz teraz jeść? Znaczy jak wyjdziesz?
- Jak wyjdę, to...
Tu przerwała i spojrzała zalotnie na niego:
- Najlepsza miłość jest na głodniaka. Przecież wiesz...
Obiad zjedli na kolację.
 
W poniedziałek nie działo się nic nadzwyczajnego, przynajmniej wartego tu opisania, za to we wtorek, w ostatni dzień roku... Hm... Zaczęło się na razie spokojnie. Oboje pojechali grzecznie do pracy, ale wyszli stamtąd już około południa, jak wszyscy zresztą, włącznie z naczelnym szefostwem, któremu też się nie chciało robić, więc wyszło jako pierwsze dając odgórny przykład całej firmie. Za to gdy oboje zajechali do domu...
- Słodziaczku, o której mamy być u Maliny?
Pytanie miało swój sens, bo tam miała być impreza sylwestrowa.
- Noo... Jakoś tak...
Imprezy sylwestrowe zwykle tak mają do siebie, że zaczynają się jakoś tak, więc Anita dalej nie drążyła tematu. Mimo to wzięła głęboki oddech, co jak wiadomo było wstępem do nieco dłuższej przemowy, której przerwanie groziło czymś strasznym dla słuchaczy.
- Kochanie. Jest godzina druga, więc mam mało czasu, żeby się porządnie wylaszczyć. Potrzebuję spokoju, skupienia, czystego umysłu. Więc nie plącz mi się pod nogami, a najlepiej to zniknij mi gdzieś. Idź sobie na piwo... Nie, na piwo nie. Idź może do kina, na spacer, na grzyby, do czytelni, do zoo, do muzeum, po prostu spierdalaj mi stąd.
Borek posłusznie wyszedł bez słowa, tylko na odchodnym chwycił laptopa ze stołu. Daleko zresztą nie zaszedł, bo mu się nie chciało. Usiadł sobie na dole w salonie, po czym odpalił jakąś grę. Gdy doszedł do któregoś tam levela, zaś za oknem od kilku godzin było już porządnie ciemno usłyszał:
- Słodziak, jesteś tam? Wiem, że jesteś.
- No?
- To chodź tu na górę. Jestem gotowa. 
Poszedł, znaczy wszedł.
- Wow!
Trudno powiedzieć, co zrobiło na nim większe wrażenie. Czy jego kobieta, czy sajgon ciuchów oraz innych tym podobnych rzeczy porozrzucanych po całym pokoju.
- Tam się nie patrz. Potem to posprzątamy.
- My???
- Oj, nieważne. Tu się patrz, na swoją Pupcię.
- No...
- Prawda? Dupy klękają, gamonie się spuszczają!
- Mnie już chyba stoi. Mogę dotknąć, pomacać?
- No pewnie, nawet się poocieraj. Ale tak kontrolnie. I bez lizania mi dzioba.
- To co? Jedziemy?
- Tylko ogarnij się jakoś, wrzuć coś szybko na siebie, bo jak ty wyglądasz? Jak jakiś nerd korpoludzki, nie przymierzając. No, ruchy! Czas operacyjny jedna minuta i spotykamy się w aucie.
= = = = = =
Na imprezie u Maliny było tak, jak Borek sobie pomyślał, ale nie powiedział. Wszystkie panie były tak wylaszczone, że dupy klekają, a gamonie... Tego tam. Zwłaszcza Kaśka, który nigdy się nie laszczy, zawsze jest tak samo Piękna, zwłaszcza jak komuś spuszcza bęcki. Zaś po takich bęckach jej ciuch zawsze nienagannie wcina się tam gdzie trzeba, tudzież opina to, co należy. Ale zostawmy te detale, a sama impreza, jak to impreza. Jest muza, jest trawa, jest dobra zabawa. Było też coś do gardła, coś do nosa, ale kontrolnie, bo jak wiadomo, kto jara Ziele dopala niewiele. Do dyskusji za to było, kiedy Lalka ma zrobić tradycyjny już striptiz, czy przed północą, czy po, gdy cała załoga rozłazi się po chacie. Wyszło, że przed, jak zwykle zresztą znakomicie, do tego podwójnie, bo zrobiły to duetem, ze swoją Mariolką. Za to gdy już po występie obie panie wciągnęły majtki na pupy, plus całą resztę garderoby, puknął pierwszy korek, potem kolejne, a wtedy...
Trochę trwało, zanim Anita zdecydowała się wyjąć język z borkowego gardła, odtuliła się od niego i pociągnęła za ramię do okna.
- Widzisz? A może raczej, czego nie widzisz?
- Nie rozumiem...
- Spróbuję tak: czego nie słyszysz?
Po kilku sekundach Borek klepnął się w czoło:
- Faktycznie! To po to był ten twój niedzielny wypad? 
- No! Brawojasiu! Aż mi ulżyło.
- Co ci ulżyło?
- Że nie daję głowy i dupy debilowi.
- Ale jak to zrobiłyście?
- To już nasze babskie sprawy, nasze sekrety. Ale w domu coś ci tam jeszcze opowiem. Teraz ciesz się chwilą.
- Czekaj, ale dlaczego to, co w niedzielę zadziałało dopiero dzisiaj?
- Ojtam, zaklęcia z opóźnionym zapłonem to przedszkole magii.
Tymczasem przy innych oknach dość żywo i pozytywnie komentowano całe wydarzenie, czy też raczej brak tego wydarzenia. Czy tak jednak było na wszystkich takich eventach na mieście? Chyba nie bardzo. Na wielu miało miejsce coś w tym guście:
- Kurwa! Co jest? Weź Alan zobacz.
- Co tam Januszku, mordeczko?
- Nie jara się.
- Może zawilgło?
- Chujatam zawilgło! Suche jak pizda mojej Grażyny.
- Weź drugie.
- To samo. 
- Patrz, to też.
- Żeszkurwa, przeterminowane, czy co?
- A może zaczarowane?
- Ty się Dżesika może nie wcinaj, co? Bardzo śmieszne kurwa! Osiemset plus poszło się jebać w plecy! Bo to towar bezzwrotny.
Różnie te dyskusje mogły przebiegać, ale ich centrum było jedno. Na całym mieście plus jakiejś tam okolicy nie odpaliła się ani jedna petarda, raca, rakieta, czy inne ustrojstwo do stresowania zwierzaków oraz ich opiekunów. Cud? Jaki tam cud. Zwykła, stężona magia jakiejś setki wiedźm, dobrych wróżek skrzykniętych do piczki piczka na skraju zapomnianego lotniska.

20 grudnia 2024

"TO ROZSTANIA I POWROTY"...

Ostatni czwartek jesieni nie był jakimś zbyt specjalnym czwartkiem, więc wiedźmy, jak to w zwykle bywa w takie czwartki, zebrały się były po południu w Pleciudze. Ostatnia, mocno spóźniona wpadła Malina. Gdy tylko umościła się na krzesełku robiła wrażenie jakby nieco rozkojarzonej. Ale wciąż jednak przytomnej, więc przytomnie rozejrzała się po obecnych i spytała:
- Co mi się tak przyglądacie? No przepraszam, korek był.
- Nie o to chodzi.
Odparła Anita, zaś Roxy dodała:
- Wyglądasz jak milion dolarów.
Faktycznie, typowy dla Maliny i pasujący do jej typu urody styl wizażu, którego warianty zresztą eksploatowała na tysiące sposobów, tego dnia był naprawdę jakiś wyjątkowy.
- Barbie, wersja kolekcjonerska, brylantowa edycja.
- Limitowana, do jednej sztuki.
Nita i Ruda prześcigały się w dalszych pochlebnych komentarzach, wreszcie ta druga spytała konkretnie:
- Kim jest ten książę, który cię z tego rozpakuje?
- A może księżniczka? Bo z Lalką ostatnio różnie jest.
Mówiąc to Anita spojrzała pytająco na Kaśkę, ta jednak tylko wzruszyła ramionami i zaczęła rozglądać się za kelnerką, która to jakoś jeszcze nie zauważyła, że skład przy stoliku powiększył się o jedną osobę. Ale Malina widząc to i domyślając się intencji rzuciła:
- Nie Kasiu, ja tylko na parę minut.
Roxy znowu przejęła piłkę:
- No pewnie. Jak się ma takie szerszenie w dupie, to po co tracić czas na siedzenie po kafejkach ze zdzirami.
Tu nagle zachichotała Mala, która do tej pory siedziała cicho, lecz jak zwykle uśmiechała się całą sobą. Wtedy odezwała się Anita:
- Dobrze kochanie, to żeby nie zabierać ci czasu powiem tylko tyle, że prowadzisz sabat pojutrze.
- Jak to?
- Tak to. Na ostatnim sztywnym cię nie było, a poza tym chyba już najwyższa pora, by wreszcie na ciebie wypadło.
- Na kogo wypadnie, na tego bęc. Aklamacyjnie.
To już dodała Roxy uzupełniając:
- Masz tyle pozytywnych wibów, że będzie super.
Tu wyjaśnijmy, że sztywnym sabatem, czasem też naturalnym, w tym gronie nazywano każdy z czterech sabatów wynikających z kalendarza, zaś jego dokładną porę określał moment przesilenia słonecznego lub równonocy. Co prawda wśród wielu czarownic panowały różne opinie, czy trzeba wtedy aż tak ściśle trzymać się zegarka, jednak te panie akurat wyznawały wyjątkową ortodoksję na ten temat.
Malina nie oponowała, spytała tylko:
- To o której mam być?
- Nie wiesz? Takie rzeczy powinnaś już mieć sprawdzone na tydzień przed. Ej, Lalka, ty mnie w ogóle słuchasz?
Wyraźnie nie słuchała zapatrzona w stronę wyjścia. Za to Roxy pochyliła się do Anity i cicho spytała:
- Chłopak czy dziewczyna? Zakładamy się?
Nie zdążyły. Do kafejki weszła jakaś młoda kobieta, na której widok Malina zerwała się z krzesełka i rzuciwszy szybkie "pa siostry, do soboty!" potuptała w tamtym kierunku. Roxy przewróciła oczami, pociągnęła nosem, po czym wyrecytowała parodiując japoński akcent:
- Za pasem Youle. Feromonami zionie. Płonie erogień.
- Zajebiste!
To pisnęła radośnie Mala podskakując pupą na krzesełku. Jednak Anita jakby nie usłyszała słów haiku Rudej, tylko wybiegając wzrokiem przed Lalkę oświadczyła jakby lekko zaskoczona:
- Joł! To przecież Mariolka.
Roxy spojrzała w tym samym kierunku:
- Ja pierdolę! Faktycznie. Zeszły się na nowo?
- Kasiu, ty na pewno coś wiesz?
- No!
Ale Maczeta bez słowa pokazała im wała z fakiem. Jak zwykle lojalna aż do bólu wobec Maliny nigdy puszczała pary z ust na temat prywatnych detali jej życia. Uwaga Anity i Roxy przeszła na Malę. Ta druga stwierdziła:
- Młoda coś się za bardzo uśmiecha, ponad jej standard. No co Turbinko? Nam nie powiesz? Prawdziwe przyjaciółki wszystko sobie mówią. 
Ale Mala powtórzyła tylko gest Kaśki. Dodała jednak:
- Przecież sama wam powie za dwa dni.
Roxy odparła:
- Niby tak. Ale babska ciekawość, wiesz jak to jest.
Za to Anita stwierdziła:
- Ona wie najlepiej, bo sama to wszystko nakręciła. 
Mala milczała, patrzyła się tylko w jej oczy z bezczelnym bananem na twarzy. Roxy za to skomentowała:
- To by się nawet zgadzało. Ale nie ciesz się Maluś tak za bardzo. Za jakiś czas Lalka znowu coś tam wywinie i znowu się rozstaną. Tej dupy nie ustatkujesz, nigdy.
- Ale mi wcale nie o to chodzi. Po prostu nie chciałam, żeby jej było smutno. Poza tym to niby dlaczego to ma być właśnie tak, że kobieta kiedyś się musi ustatkować? Jeśli już, to ma być spontan, a nie obowiązek, tak?
Roxy wymieniła spojrzenia z Anitą, która skwitowała:
- Mądrze gada dziewczyna. To twoje, czy usłyszane od Cioci Lali?
- Powiedzmy, że wspólna konkluzja.
Mala ostatnio sporo czasu spędzała u wspomnianej. Nita i Ruda nie mogły się dogadać, która ma być patronką szkolącej się młodej wiedźmy, więc sama mentorka mentorek wkroczyła do akcji biorąc ją pod swoje skrzydełko. Co spotkało się z uznaniem wszystkich, że lepiej trafić nie można.
Ale to już inna historia. Zaś przy stoliku temat Maliny wygasł, po czym nasze bohaterki zajęły się innymi sprawami. Na przykład Świętami, począwszy od sobotniego Przesilenia. Co, która, gdzie, kiedy i takie tam inne. Zaś narrator życzy czytającym dobrej zabawy podczas tych nachodzących dni.

13 grudnia 2024

PREZENT DLA MALINY(?)

Kiedy samochód zajechał był na parking nieopodal Pleciugi Borek nie gasił silnika, lecz Anita jakoś nie kwapiła się do wysiadania.
- No, Pupcia, co jest z tobą?
- Poznajesz to auto, co tam stoi?
- Pewnie. To nasze, znaczy twoje auto.
- Dobra tam, nasze, moje, kwestie własności chyba mamy przerobione. Ale pytanie jest za to, dlaczego ono tam stoi?
- Testujesz mój poziom inteligencji? Stoi, bo Malina nim przyjechała. 
- Brawojasiu, ale gdzie tak naprawdę powinno stać?
- Na szrocie?
- Nie, no weź. Aż taki rzęch to chyba jeszcze nie jest. 
Po tych słowach Borek jakby nieco się skrzywił, jednak Anita raczej tego nie dostrzegła i kontynuowała dalej:
- Ponawiam pytanie, gdzie ta fura teraz powinna stać?
- Nie wiem. Dobrze Lalka zaparkowała, równiutko.
- Rozczarowujesz mnie. Czy nie powinna stać u nas pod domem, czy też na podjeździe? Może nie mam racji?
- To by się marnowała. A tak...
- Zaraz mi wyjdzie, że się pukam z idiotą.
- Ależ ja świetnie wiem, o co ci chodzi.
- No?
- Po prostu przypomniałaś sobie nagle, że przed urlopem pożyczyłaś grata Malinie, na miesiąc zresztą i do tej pory nie odebrałaś.
- Ja pożyczyłam, czy myśmy pożyczyliśmy?
- Ja tylko byłem za.
- Jakoś nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek był przeciw zrobieniu Lalce dobrze. Ale zostawmy to, wszak od tego są młodsze siśki, żeby im robić dobrze. Czy nie myślisz jednak, że termin już dawno minął?
- To czemu się wcześniej nie upomniałaś?
- Ja?
- Przecież nie ja. Ja jej nie widziałem od września, ostatnio na walce Kaśki, ale była zajęta, nawet nie było jak pogadać. Zresztą wtedy jeszcze termin nie minął. Ty ją spotykasz co najmniej dwa razy na tydzień. Więc?
- To ja mam się upominać, czy ona ma tego dopilnować?
- To przecież Malina. Dobrze Pupcia, ale nie srajmy ogniem. Ustalmy kropki. Faktycznie, Lalka się za bardzo przyzwyczaiła do tego auta. Tylko powiedz mi, dlaczego sobie o tym przypomniałaś dopiero...
- My sobie przypomnieliśmy.
- Dobrze, myśmy przypomnieliśmy sobie dopiero teraz? 
- Za mało magnezu jemy?
- Teraz ty świrujesz idiotkę. Sprawa jest trywialna. Po prostu dwa auta tak naprawdę wcale nie są nam potrzebne. Dajemy radę jednym. 
- To czemu kupiliśmy to drugie?
- Bo źle rozpoznaliśmy sytuację. Odbiło nam. Albo coś tam innego. Po prostu nam się tak zachciało. To już nie ma znaczenia. Teraz jest bardziej ważne, zresztą komu ja to tłumaczę?
- To co robimy teraz?
- Teraz nic nie robimy. Ty idziesz na kawę, ja jadę po zakupy. Tak jak co każdy czwartek, według procedury.
- A tak w ogóle? Jakiś plan?
- Najlepiej byłoby jej to truchło sprzedać. Stać ją, bo to będą naprawdę jakieś grosze. Nikt ci więcej za to nie da. Ale skoro grosze, to może jej po prostu dajmy. Taki prezent świąteczny.
- Grosze, czyli ile konkretnie?
- Pół twojej, czy mojej pensji?
- Serio?
- Pupcia, zaufaj mi. To jest naprawdę padlina.
- Muszę to przemyśleć.
- Ale na razie z nią o tym nie gadaj.
- Dobrze. To buźka, pa. O! Kaśka z Malą jadą.
Anita wykokosiła się z auta, zaś na parking akurat wtoczył się zielony van ozdobiony logiem klubu Oktagon. Wysiadły zeń wspomniane panie, po czym cała trójka po rytualnych obściskach ruszyła razem do kafejki.
= = = = = =
Tegoż dnia wieczorem Anita wróciła do domu stosunkowo wcześniej, niż zazwyczaj. Borek zapytał od razu:
- Jak wróciłaś?
- Normalnie. Lalka mnie podrzuciła po drodze do domu.
- No, i widzisz. Przedtem normalnie było tak, że to ty ją zawoziłaś do niej, co nieco nadkładając drogi. Ale to nie jest istotne. Istotne jest, kto tankuje auto? Wtedy ty, teraz ona. Zaprawdę, Pupcia, ten prezent dla Maliny szybko nam się zwróci. Nie trzeba matematyki, wystarczy porachować.
Kobieta otworzyła szeroko oczy, jakby ze zdumienia.
- Ty wiesz, Słodziaczku, nigdy tak na to nie patrzyłam.
- I kto to mówi? Pierwsza gwiazda działu logistyki naszej firmy. Aha, jest jeszcze coś, czego możesz nie wiedzieć, mimo żeś wiedźma.
- Czyli co?
- Zapunktujesz u teściowej. I tak cię lubi, ale...
- Nie trybię.
- Malina mieszka z mamą. Znaczy moją i jej. Na przedmieściu, tak? Mama nie ma auta, nie prowadzi zresztą. Używa komunikacji. Jednak od początku września Lalka wszędzie ją wozi, znaczy jak sama nie jest w pracy. Mam dalej tłumaczyć? Czy wszystko jasne?
- Wcześniej to wszystko uknułeś?
- No... Tak jakby.
- To ja już przemyślałam.