12 listopada 2024

WIERNIDŁO

Sabat to słowo pobudzające wyobraźnię, istnieją także, funkcjonują różne stereotypy tegoż, opisują je czasem filmy lub literatura, tymczasem prawda wygląda nieco inaczej. Sabatem jest każde spotkanie co najmniej dwóch czarownic podczas którego wykonują one razem jakieś działania magiczne. To mogą być rozmaite ćwiczenia, eksperymenty, także rzecz jasna konkretne działania mające wywołać określone skutki. Jednak wścibski podglądacz, który miałby okazję być świadkiem sabatu mógłby zwykle poczuć się mocno zawiedziony. Żadnych efektów specjalnych, żadnych spektakularnych zjawisk, po prostu nic niezwykłego przeważnie nie zobaczy.
Tegorocznego Halloweenu piątka naszych ulubionych bohaterek nie odbyła żadnego sabatu. Nie było woli magicznej, aby coś takiego organizować. Ograniczyły się jedynie do skromnej imprezki, tak skromnej, że nie do końca godnej tej nazwy. Po prostu takie tam spotkanie towarzyskie, bynajmniej nie żaden babski comber, bo trzech panów też było obecnych. Kto nie pamięta, nie jest na bieżąco, to przypomnimy: Borek Anitowy, Dasiek Kaśkowy oraz Misiek, ten od Roxy. Do kompletu Ciocia Lala, jak wiadomo mentorka wspomnianej piątki, do tego Najlepsza Pupa Świata, jak mówi Kaśka, która jako fachotrix od wuefu na najwyższym poziomie wie, co mówi. To wszystko jednak nie jest zbyt istotne dla przebiegu akcji tego opowiadania, przejdźmy więc lepiej do niej.
Zero sabatu wiedźmy uzgodniły dwa dni wcześniej podczas spotkania na kawce w ich ulubionej Pleciudze, nie oznacza to jednak, że żaden sabat się odbył. Otóż podczas beztroskiego szczebiotania o szalenie arcyważnych babskich sprawach, czyli o niczym Malina nagle pisnęła:
- A ja mam zlecenie!
Przypomnijmy, że cała piątka nie trudni się magią zawodowo, nie zarabia nią na bieżące rachunki, tylko jest to dla nich raczej hobby, czy wręcz pasja. Co wcale zresztą nie przeczy czarowaniu na iście profesjonalnym poziomie. Tak więc jeśli czasem którejś tym sposobem zdarzy się dorobić coś ekstra do rutynowych dochodów, to jest to jakieś tam wydarzenie, warte omówienia chociaż przez kilkanaście minut.
Sprawa na pewno była bardzo świeża, bo nawet Kaśka, przed którą Lalka nie miała żadnych sekretów uniosła lekko brwi, jakby ze zdziwienia. Roxy, która miała akurat za sobą dwa lata twardego zarabiania czarami zareagowała pierwsza, dość konkretnie:
- Grube? O jakiej sumie mowa?
- Powiedzmy, że dość pulchnej.
- Co konkretnie?
- Wiernidło.
- Ożkurwa!
To już westchnęła Anita, zaś Mala, która nie za specjalnie wiedziała, co jest grane zapytała bystro i wnikliwie:
- Dlaczego ożkurwa?
- Bo to jest syf. 
- Sorry, ale nie pomagasz mi. Nadal nie wiem...
Tu wtrąciła się Roxy:
- Luz kochanie, ja ci to wytłumaczę. Co to jest urok wiesz. Tak po wierzchu, bo detali różnych odmian to już my cię douczymy. Wiernidło jest jakby pokrewnym zaklęciem, choć takim trochę na odwrót. Urok ma wywołać chęć, wiesz jaką, na konkretną osobę, za to wiernidło powoduje, że traci się tą chęć na wszystkie inne. Właśnie, Lalka, to ma być saute, czy combo?
- Znaczy plus urok?
- Przeważnie tak zamawiają. Ale nie zawsze.
- Akurat bez uroku.
- Jesteś już po rozmowach?
- Wstępnych. I po zaliczce.
Mala jednak nie czuła się doinformowana do końca:
- Ale dlaczego syf?
Tym razem Anita zabrała głos:
- Technicznie to jest dość prosta, czysta robótka. Tylko ci kurwa klienci, czy raczej klientki, bo chyba częściej, nie wiem zresztą. Malinko, to chłop, czy baba zamawia tą aferę?
- Baba.
- Aha. Dobrze, Młodej dokończę. Jak myślisz, kto staluje takie zaklęcia? Jaki typ ludzi może chcieć, aby ktoś nie miał chęci na...
- Zdradzane żony? Mężowie? No, partnerzy.
- Też. Głównie jednak osoby zazdrosne w związku. Rozumiesz różnicę? Jak ktoś już jest zdradzany, ma na to dowody, to już nie jest zazdrość, tylko złość zranionego ego. Zazdrość jest wtedy, gdy nie ma tych dowodów, jest tylko urojenie zdrady. Lubisz takie paranoiczne osoby?
- No... Raczej nie bardzo.
- No właśnie. Żadna wiedźma takich nie lubi. Nawet zawodowe, które są bardziej wolne od uprzedzeń wobec klientów. Dlatego też kropimy im pulchne, jak to Lalka ujęła, ceny za takie zaklęcia.
- To dobrze trafiła?
- Niby tak, ale jest haczyk. Zaklęcie działa na sam obiekt, lecz nie leczy takiego klienta z jego paranoi. Dlatego potrzebna jest niezła gadka, żeby potem nie zawracał dupy reklamacjami. Czujesz ten kłopot?
- Aha... Tak jakby.
Tu odezwała się Malina:
- Czekaj Mala, ty nie masz dziś szkoły?
- No, nie...
- To jedź ze mną. Ja dziś jeszcze mam się z nią spotkać, znaczy z tą klientką, bo ma mi wymaz z cipy dostarczyć.
- To jest potrzebne?
- Jakaś jej próbka de-en-a. Tak naprawdę, to wystarczy do tego nawet włos, czy paznokieć, ale taki wymaz poważniej wygląda, robi lepsze wrażenie. Odbierzemy, potem pojedziemy do mnie i poasystujesz mi przy pichceniu dekoktu. Co ty na to, siostrzyczko?
Pomysł Maliny od razu poparła reszta:
- No pewnie. Jedź z nią.
- Przecież masz się szkolić.
- Jeszcze działkę dostaniesz.
Mala, jak zwykle uśmiechnięta całą sobą nigdy nie odmawiała żadnej okazji, gdy było coś do zrobienia, więc odniosła się do tego wręcz entuzjastycznie.
- Kiedy jedziemy?
- Za jakieś pół godziny.
Dziewczyna nagle straciła jakby humor.
- A wiecie. Jest jeszcze jedna grupa klientów. Czasem rodzice mogą to zamówić, żeby niby chronić swoje dzieci, wiecie, o co chodzi.
- Wiem, tylko to jest trochę inne zaklęcie, takie antyamo. Ale z takimi to żadna szanująca się wiedźma nie pogada. Są pewne zasady, ograniczenia co do czarowania dzieciaków.
- Moja ma... Znaczy Pamala pogadała. Kiedyś podsłuchałam taką dziwną rozmowę, teraz już wiem, o co miało wtedy chodzić.
Przy stoliku nagle zrobiło się jakoś niezręcznie cicho. Wreszcie przerwała to Roxy trącającą siedzącą obok Malinę:
- No, Lalka, wyskakuj z kasy. Mówiłaś nam, że wzięłaś zaliczkę? To płacisz rachunek za tą naszą tu dzisiejszą konsumpcję. Potem możesz już jechać.
Dobry klimat jakoś więc wrócił na skutek wymiany różnych żartobliwych, zabawnych docinków, wreszcie Malina z Malą pojechały pracować. Sabatu halloweenowego nie było, ale taki nieduży sabacik dwa dni wcześniej się odbył. Lalka obejrzała pod światło malutką fiolkę wypełnioną jakąś cieczą, wynik wspólnego czarowania, schowała do kieszeni, a z drugiej wyjęła plik banknotów. Odliczyła kilka, zaś wręczając je Turbinie spytała:
- Może być?
- No pewnie. 
- Reszta w sobotę u Anity na imprezie. Jutro oddaję towar klientce, a potem czekamy na ewentualne reklamacje. Niestety, zazdrość w związku to ciężka choroba, czasem nawet magią nie da się jej uleczyć.
Właściwie można by zepilogować to opowiadanie wspomnieniem piątkowej imprezy. Tylko po co? Impreza, jak impreza. Było fajnie i jak zwykle gwiazdą wieczoru okazała się Malina ze swoim tradycyjnym strip teasem. Jak zgodnie stwierdziła widownia równie tradycyjnie coraz lepszym od poprzednich.

06 listopada 2024

PIERWSZA KAWA I KLAPS NA SZCZĘŚCIE

Zakładany miesiąc reorganizacji i remontu klubu Kaśki co nieco spuchł do paru tygodni więcej, ale wreszcie całe przedsięwzięcie dobiegło końca. Wojownicza wiedźma prawie całą gażę za wygraną wrześniową walkę przekazała stryjowi do dyspozycji, co nie było jakąś wielką koniecznością, niemniej jednak mocno pomogło całej sprawie. Tym samym też Maczeta stała się oficjalną wspólniczką firmy, która tak, czy owak miała stać się kiedyś jej własnością. Zmieniło to przy okazji zakres jej obowiązków, gdyż zatrudniono nieco nowych ludzi, na ile jednak przybyło jej czasu na to, co lubiła robić najbardziej, czyli rehabilitację oraz treningi personalne? To nie było jeszcze takie jasne, jasne było jedynie to, że podniosła nieco ceny swoich usług, co wcale nie zmieniło długości kolejek ludzi, którzy się zapisywali centralnie do niej. Rzecz jasna nie była sama, bo klub zatrudniał jeszcze nieco innych znakomitych fachowczyń, tudzież fachowców, jednak chodzenie "do Pięknej" na zabiegi lub treningi uchodziło na mieście za rodzaj pewnej nobilitacji, było powodem do dumy dla snobów. Za to wielki plakat anonsujący jej niedawną walkę z niejaka "Bestią" Maczugą był pierwszą rzeczą, którą widział klient wchodzący do recepcji. No właśnie, recepcja. Przedtem była ona połączona razem ze sklepem z odżywkami, suplami, czy innymi tego typu produktami, teraz rozdzielono te działy, ku radości Jacusia zresztą, który mógł się skupić całkiem na onym sklepie. Nie był sam bynajmniej, bo miał do pomocy dwie niedawno przyjęte siostry Cycatki, które swoimi naturalnymi walorami używanymi do mowy ciała potrafiły niejednego klienta zmotywować do obfitych zakupów. Za to recepcją rządziły dwie przeurocze wiedźmy Gotki, które naraiła Kaśce Anita, jak na razie sprawdzały się na tym stanowisku znakomicie. Nie miały bynajmniej łatwej pracy, gdyż wciąż były podrywane przez wielu klientów, czy też nawet niektóre klientki. Na niewiele się zdawały zdobiące ich służbowe dresy plakietki "robię to wyłącznie z moim mężem". Dopiero Kaśka znalazła na to sposób. Obłożyła recepcję dość specyficznym rodzajem zaklęcia na pograniczu klątwy. Gdy klient za długo zawracał głowę recepcjonistka wciskała ukryty mały guzik alarmowy, wtedy takiej natrętnej osobie, zwykle panu nagle chciało się bąka, zaś gdy go uskutecznił robiło mu się głupio, po czym więcej już nie przychodził do recepcji bez naprawdę ważnej sprawy. Po jakimś czasie ilość takich zalotników wyraźnie spadła.
Zakupiono sporo nowego sprzętu, jak zwykle najlepszej jakości, jest więcej miejsca do ćwiczeń, do różnych zajęć, zaś porządkiem całości, tudzież różnymi technikaliami zajmuje się Mala mająca do dyspozycji trzy panie oraz jednego pana, który dba o wszelkie różniste instalacje, elektryczne, tudzież hydrauliczne. Pan jest jednocześnie kierowcą firmowego vana, którym wozi wszystko, co akurat trzeba wozić. Cała czwórka jest sporo starsza od swojej szefowej, ale nikomu to nie przeszkadza. Zwłaszcza, że ta szefowa śmiało podjęła się nowej, nieznanej jej roli realizując ją jak zwykle po swojemu: przede wszystkim miłym uśmiechem, tudzież życzliwym nastawieniem do podwładnych. Nie ogranicza się też bynajmniej do wydawania poleceń, tylko sama jeździ na przysłowiowym mopie, tak dziarsko, że aż dudni, czym też zdobywa wiele sympatii do siebie. 
Co nieco swoje zachowanie zmienił szef klubu, czyli Stryj Mitu. Jeszcze przed remontem miał on zwyczaj robienia gospodarskiego obchodu całego klubu. Jako człowiek rubaszny, obdarzony dużym poczuciem humoru przechodząc przez siłownię wypłacał wtedy zawsze klapsa jakieś ćwiczącej panience, która akurat się zagapiła udając, że się właśnie zamyśliła. Żadna bynajmniej nie strzelała wtedy focha, tylko udawała tego focha, niektóre panie wręcz prowokowały Stryja, aby to na nie akurat zwrócił uwagę. Jednak po remoncie, gdy klub zaczął już normalnie funkcjonować, zwyczaje się zmieniły. Stryj przestał aplikować klapsy. Motywując to twierdził, że skoro ośrodek się rozrósł to pora już spoważnieć, że stanowisko go zobowiązuje. Poza tym ilość nowych klientów klubu spowodowała, że klimat przestał być tak rodzinny jak kiedyś, więc owe klapsy nie pasują już do nowej sytuacji. Jedynymi beneficjentkami pozostała Stryjenka: księgowa oraz prawniczka firmy, tudzież Mala, wspomniana kierowniczka działu technicznego, do tego jeszcze zachowywana została pewna dyskrecja. Kwestia tej pierwszej, jako małżonki była raczej zrozumiała, za to co do drugiej, to stoi za tym pewna nader zabawna anegdotyczna historia.
Otóż na samym początku Lata, gdy Mala tylko zaczęła swoją pracę zdarzyło się któregoś dnia, że zepsuł się ekspres do kawy, dość ważny element wyposażenia gabinetu Stryja. Akurat nasza bohaterka zmieniała tam żarówkę, czy też robiła coś innego. Jako, że szef wszystkich szefów był zawalony papierami, poprosił dziewczynę, aby przyniosła mu kawę, było skąd, gdyż drugi ekspres stał w pokoiku socjalnym. Nie musiał czekać zbyt długo, prośba została spełniona natychmiast, za to gdy Turbina, jak ją nazwano później, już odchodziła zaliczyła klapsa. Gdy spojrzała zdziwiona na Stryja, ten się tylko uśmiechnął dodając:
- To na szczęście i jako dowód sympatii.
Mala nie znając pojęcia focha odwzajemniła ów uśmiech, po czym wyszła pracować gdzieś dalej. Jakież było zdziwienie Stryja, gdy następnego dnia po wejściu do biura usłyszał pukanie do drzwi, potem weszła Mala niosąc kubek gorącej kawy. Zaś gdy postawiła go na biurku przyjęła wdzięczną, powabną, jakby zapraszającą pozę mówiąc przy tym:
- To jeszcze poproszę o coś na szczęście.
Była niezwykle zgrabną dziewczyną, więc zbrodnią byłoby nie złożyć hołdu pewnym jej bezdyskusyjnym walorom. Od tamtej pory, mimo że ekspres do kawy został zreperowany, pierwszą kawę danego dnia pracy Stryja przynosiła zawsze Mala. Potem zaś wychodziła odeń obdarowana kolejnym dowodem sympatii na szczęście. Ta nowa świecka tradycja jest słodką tajemnicą obojga, przetrwała też okres remontu, po czym jest realizowana do tej pory. Gdy Stryja czasem nie ma na obiekcie, to Mala bardzo uważa na siebie, aby nie zdarzyło się jej nic pechowego. Bo skoro nie było klapsa na szczęście, to dzień może być mniej udany.
Aha. Podczas jednej z ostatnich takich ceremonii Mala wniosła kolejny swój wkład do rozwoju firmy. Otóż gdy weszła do gabinetu Stryja niosąc należną mu pierwszą kawę ten akurat mocno się nad czymś głowił. Wymyślił sobie, że nadeszła pora, aby klub miał jakąś chwytliwą nazwę, bo do tej pory zawsze wszyscy mówili "Klub", obecnie jednak wymagało to pewnej zmiany. Wtedy właśnie szef zwierzył się dziewczynie jaki ma kłopot:
- Może ty coś mi podpowiesz? Bo co wymyślę jakąś nazwę, to każda kolejna jest głupsza od poprzedniej. Kicz goni kicz, a ja coraz bardziej idiocieję od tego. Miałabyś jakiś pomysł?
Mala nie zastanawiała się ani chwili:
- Oktagon.
Akurat tak nazywano największe pomieszczenie klubu, gdzie mieścił się prawdziwy oktagon, czyli taka jakby klatka do walk sportowych. Najczęściej wynajmowano je różnym zawodnikom lub innym klubom na godziny, aby tam przeprowadzano sparringi, czy też inne rodzaje treningu. Czasem też Kaśka prowadziła tam własne zajęcia, czy też inna instruktorka lub instruktor. Stryj słysząc to zareagował od razu:
- Dobre! Pasuje mi to! Wiedziałem, że mogę liczyć na ciebie.
Potem jednak zasępił się nieco:
- Tylko długie. Neon będzie kosztował swoje.
- Nieprawda. Nie będzie tak tragicznie.
Dziewczyna sięgnęła po kartkę, długopis i napisała:
8GON
- Ludzie szybko załapią sens, od razu się nauczą.
Potem cały napis otoczyła pogrubionym zarysem ośmiokąta.
- Od razu mamy logo. Piękno tkwi w prostocie. Tylko niech ktoś zdolniejszy plastycznie dopracuje to. Proponuję Ilonę, tą od wendo, ona bardzo ładnie rysuje, maluje, takie tam inne. Dobierze dobre, odpowiednie literki, dobierze pasujące kolory, ustawi proporcje...
- Słońce, jesteś genialna! Już zaczynam to procedować. 
Stryj sięgnął po telefon.
- Ilona, Ilona, już po nią dzwonię.
- Tylko jeszcze jeden drobiazg.
- Co takiego?
- Chyba o czymś zapomnieliśmy?
Mówiąc to Mala przybrała ponętną, zapraszającą pozę...

02 listopada 2024

TEN SABAT (2/2)

Trip po szałwii wieszczej jest niezwykle krótki, trwa zaledwie kilka minut, ale za to bardzo, bardzo intensywny, więc ludzie zwykle mają potem wiele do opowiadania. Zwłaszcza po swoim pierwszym razie. Mala jednak czuła się zbyt tym znużona, więc resztę sabatu oraz całego spotkania po prostu przespała. Nie pogadała nawet sobie porządnie tak na osobności, face to face z Ciocią Lalą już po sabacie, bo wcześniej były zbyt zajęte. Gdy wreszcie się spotkały znowu po paru dniach dziewczyna usłyszała:
- Spałaś słodko niczym mały koteczek, zaś jak wszystkim ogólnie wiadomo wielką, niewybaczalną zbrodnią jest zbudzić takie stworzonko.
Mala nie była też rozmowna podczas jazdy autem, gdy Roxy rozwoziła ją, Kaśkę i jeszcze jedną wiedźmę po ich domach. Dopiero poniedziałkowego poranka wróciła do swojego normalnego trybu aktywności, zaś gdy weszła do klubu od razu swoim zwyczajem zaczęła szukać sobie zajęcia. Nie było to akurat tak łatwe, jak zwykle, gdyż tego akurat miesiąca ośrodek przechodził rozbudowę, tudzież reorganizację, więc działał mniej, niż na ćwierć gwizdka. Sprawy techniczne przejęły różne dziwne ekipy pętające się po pustych pomieszczeniach, Mala zaś jak zazwyczaj zdobywała ich sympatię swoim osobistym urokiem, więc wszędzie była chętnie witana, gdy oferowała swoją pomoc. Te doświadczenia były dla niej ważne na przyszłe dni, gdy klub ruszy już swym normalnym tokiem pracy, zaś ona zostanie kierowniczką do spraw technicznych mającą pod swoją komendą kilka osób. Formalnie już nią była, tak wpisano do kolejnej, trzeciej już wersji jej umowy, na razie jednak do jej obowiązków na tym stanowisku należały rozmowy z kandydatkami oraz kandydatami do pracy. Mocno ją wspierała Kaśka, gdyż Mala była rzucona na głęboką wodę, nigdy bowiem nikomu nie szefowała. Zaś kilkoro amatorów tej pracy odeszło od razu oburzonych widokiem ich przyszłej przełożonej.
- Taka smarkula ma mną dyrygować? Niedoczekanie!
Tego typu tekst mury klubu słyszały przynajmniej raz dziennie. Mala nic sobie nie robiła z takiego gadania, nic nie potrafiło zgasić jej uśmiechu, gorzej jednak było, gdy takie gadanie usłyszała Kaśka. Nikomu bynajmniej nie robiła wtedy krzywdy, niemniej jednak nie było to za specjalnie miłe doświadczenie dla takiej marudnej osoby.
Tego poniedziałku akurat przyszła na rozmowę pani nastawiona pozytywnie, która z wieku Mali nie robiła żadnego problemu. Gdy już sobie poszła dwie wiedźmy zasiadły do lunchu, którym było nie byle co, tylko wielki słój zupy cebulowej, hitu poprzedniego wieczoru. Było tego aż tyle, że załapały się jeszcze trzy osoby, które akurat zajrzały też coś zjeść do pokoju socjalnego. Kaśka i Turbina nie spieszyły się z jedzeniem, wreszcie nadszedł moment, gdy zostały same. Wtedy ta pierwsza spytała:
- No, jak się czujesz po wczorajszym?
- Chyba sporo straciłam?
- Bo ja wiem? Ale mnie ciekawi jak po tej faji?
- Mocne i strasznie dziwne. Wiesz, ja z takich różnych odlotów to znam tylko Ziele, a z narkotyków tylko alkohol. Za to nigdy nie próbowałam tych takich różnych psychohalunów, tylko coś tam czytałam. Za to po tej szałwii to najpierw nic, potem coś mnie nagle tak szarpnęło, raz, drugi, trzeci, aż się normalnie mało co nie zlękłam...
- Po to byłam przy tobie, żebyś...
- Wiem. Spojrzałam wtedy na ciebie i nagle dotarło do mnie, że nic się strasznego nie dzieje, potem nagle zobaczyłam takie jakieś kafelki, taką całą ścianę nimi wyłożoną...
- Kafelki?
- Nie wiem jak to nazwać, posadzka jakby taka. Ta ściana mi się jakby rozdarła przed oczami, zaczęło mnie tam jakby wciągać i zobaczyłam Malinę. Machała do mnie, coś wołała, nie słyszałam co...
Kaśka spojrzała na nią uważnie i wtrąciła:
- Podpuszczasz mnie?
- Nie, no coś ty?
- Dużo o niej myślisz? Ja też wyobraź sobie. Ale już dobrze, dopięłaś swego. Coś ci więc powiem, tyle, ile mi pozwoliła. 
- Gadałaś z nią?
- Pewnie, dziś rano przez telefon.
- To co ci pozwoliła?
- Tylko tak szkicowo. Lalka ma teraz problem sercowy.
- Jak to? Przecież jest z Mariolką i...
- Właśnie nie bardzo. Coś tam u nich rypsło. Grubo.
- Coś ty? Co się stało?
- Ode mnie to wszystko. Ale jest jeszcze inna wiadomość. Sama ją możesz zapytać, pewnie powie ci sporo więcej.
- Próbowałam. Wczoraj nie, bo było już późno, ale dziś rano dzwoniłam. To mnie szybko spławiła, odrzuciła rozmowę.
- Bo jest w pracy kochanie. Wzięłaś to zbyt osobiście. Złą porę wybrałaś na takie rzeczy. Zapytasz po pracy. Masz dzisiaj szkołę po południu?
- Teoretycznie. Praktycznie to dwoje nauczycieli jest na zwolnieniach lekarskich, więc wszyscy dostali zadania online. Ale to ja już sobie od ręki ogarnę wieczorem, łatwizna. 
- To po robocie jedziemy do mnie. Czyli już niedługo, bo dziś nie mamy po co tu kwitnąć. Wpadniemy do galerii, pomożesz mi zrobić jakieś drobne zakupy, potem na nią poczekamy.
- Tak się z nią umówiłaś? Fajnie. A Dasiek?
- Dasiek dziś mieszka u siebie. Coś tam ma do zrobienia.
- To dogadane. A skoro nie mamy nic do roboty, to może po kawce? Coś mi opowiesz o tym naszym sabacie, bo ja faktycznie prawie cały przespałam.
Mali nieco ulżyło, bo taki problem sercowy to zwykle nie jest problem kardiologiczny wymagający intensywnej opieki lekarskiej. Mimo to jednak jej empatia do Maliny nadal nie pozwalała czuć się do końca dobrze. Poza tym wciąż nie wiedziała, co tak naprawdę zaszło, więc doszła jeszcze na dodatek zwykła, prozaiczna ciekawość.
Dowiedziała się dopiero po kilku godzinach, gdy Lalka uraczyła się resztą smacznej, pożywnej zupy cebulowej, której została jeszcze dość niezła porcja. Najpierw jednak została przez nią wyściskana ze wzruszenia, że dziewczyna tak się przejęła jej kłopotem. Malina zawsze była osobą dość wylewną stanowiąc pewne dopełnienie powściągliwej Kaśki co do tematu okazywania swoich uczuć, emocji. 
- Najadłaś się, czy chcesz dopchać pierogami? My już jadłyśmy, ale trochę jeszcze zostało, wystarczy lekko odgrzać.
- Chcę dopchać. Zgłodłam czemuś.
- Ale nawijać już możesz? 
- Mogę. Mala, co chcesz wiedzieć?
- Wszystko. Kolejność dowolna, jak ci pasuje.
- To może od środka. Środek jest taki, że znowu zostałam oszukana. Druga osoba, którą potraktowałam poważnie, a która mi wycina taki numer. Tylko coś innego było na rzeczy. Była umowa, że jak z chłopem na boku, to się nie liczy. No, to raz mi się zdarzyło, że mi się zachciało tego chłopa. Wyjątkowo. Bo tak centralnie, to mam ich dość. Próbowałam mimo to być dyskretna, ale Mariolka pechowo nas nakryła, po czym zrobiła aferę mimo naszej umowy, zerwała z mną. To mówię trudno, spadaj laska, jak tak ma być, to niech tak ma być. Ja wiem, że mogę rzucić urok, żeby ją przytrzymać, ale nie chcę tego robić, bo chcę mieć partnerkę, nie robota. Więc niech sobie idzie. Tylko mi smutno, mam humor zjebany, ale to się odchoruje po jakimś czasie. Nie chcę, żebyście mnie oceniały, bo już się sama oceniłam, tylko po prostu mnie jakoś tam wsparły, pobyły czasem ze mną, aż wyzdrowieję.
Do pokoju weszła Kaśka z pierogami.
- Już dawno gotowe, tylko się zasłuchałam, jeszcze raz dogrzałam. My to chyba mamy temat obgadany do spodu, więc ja się nie odzywam.
Malina spojrzała na Malę, ta zaś:
- Mam takie drobne pytanie. Czy Mariolę też ta umowa dotyczyła? Wiesz, że jak ona z facetem, to...
- Tak, ale to była teoria, ona jest złota gwiazda, więc...
- Kto ona jest?
- Złota gwiazda to taka, co tylko z kobietami, chłopów nie dotyka. Albo się ich brzydzi, albo po prostu jej nie kręcą.
- Aha. Wiesz, ja cię oceniać na pewno nie będę, tylko mi smutno, bo tobie smutno, poza tym fajną parą byłyście, tak na moje widzenie. Ale ani myślę was spikać na nowo. Nie będę ci mówić, jak masz żyć. Poza tym ja się na tym nie znam, nie mam żadnych doświadczeń. Jak się Mariolce nagle odwidzi, będzie chciała do ciebie wrócić, to poprę każdą twoją decyzję, obojętnie czy ją przyjmiesz, czy pogonisz.
Malina nagle wstała, odstawiła pierogi na stół, podeszła do Mali, liznęła ją po policzku kopiując zwyczaj Roxy, po czym spojrzała na Kaśkę mówiąc:
- No, i popatrz, jaka nam się fajna siostra trafiła, niby ma tylko szesnaście, za to gada jak dorosła, dojrzała kobieta. Znamy ją dopiero trzy miesiące, a ja czuję, jakby to były długie lata.
- Tylko nie wiem, co na to Nita i Ruda?
- Nic. Nawet nie będą o nic pytać. To są naprawdę mądre baby, do tego stare, doświadczone wiedźmy. Niby tylko trzy lata starsze, ale ile one czarują, a ile my? Będą się tylko śmiać, że pewnie Lalka znowu coś dupą nabroiła, więc nie dotarła na sabat. Tak więc tym się Młoda wcale nie przejmuj.
- To ja się przejmę tylko jednym. Podrzuci mnie któraś do domu? Za jakieś pół godziny, jakoś szybko nam czas zleciał. Bo ja mam dziś jeszcze lekcje swoje szkolne odrobić.
- Pewnie ja, bo też się zaraz zbiorę. Miałam dużo roboty, zjebana jestem, wpadłam tylko, bo Kasia prosiła, mówiła że warto. To jeszcze mi powiedzcie coś na temat wczorajszego sabatu.
- To już nie ja, prawie wszystko przespałam.
- Nie wszystko.
To zaprotestowała Kaśka. 
- Na początku byłaś jak Anita wyrzuciła dwie dziewczyny, ja to znam od niej pobieżnie, a ty stałaś obok, bezpośrednio. Opowiedz o tym.
No, ale to już było tu opowiadane.
KONIEC