Malina znała Yakuzę od wielu lat, ale nigdy za nią nie przepadała, nigdy też tego nie ukrywała. Środowego popołudnia, czy raczej wczesnego wieczoru zajechawszy do klubu zajrzała do szatni.
- Kasik, gotowa już?
- Chwilunia. Zanim się wypnę niech się dopnę.
- Razem jedziemy, czy każda swoim?
- Pojedźmy osobno, tak będzie poręczniej wracać.
Wychodząc z szatni Kaśka dodała:
- Aha, bo jest pewna zmiana planów.
- No?
- Jedziemy do Rudej. Na małe czarowanie. Siądźmy na chwilę.
Gdy w recepcji Malina usłyszała wyjaśnienie sytuacji prychnęła:
- Znowu?
- Co znowu?
- Znowu ratujemy dupę twojej pupilce?
Szkoda, że Anita tego nie słyszała. Ona miałaby dość sporo do powiedzenia na temat ratowania dupy Malinie, tak przez Kaśkę, jak też Borka. Ale Kaśka odpowiedziała mocno wymijająco:
- Lalka, nie marudź, chodź, jedziemy.
Gdy Roxy otworzyła drzwi Kaśka spytała:
- Co ty masz na sobie? A raczej czego nie masz.
Faktycznie, strój miała na sobie dość niedbały. Tak, jakby czekała na dostawcę pizzy. Ale Malina inaczej rozpoznała sytuację:
- Pukała się przed chwilą. Dzioba byś sobie wytarła.
Roxy jednak zignorowała tą uwagę.
- Wchodzicie, czy nie? Bo mi wszystkie muchy wylecą na klatkę.
Odwróciwszy się ruszyła w głąb mieszkania.
- Misiek! Drugą kawę szykuj!
Po czym dodała wyjaśniająco:
- Myślałam, że sama przyjedziesz.
- Wróżka od siedmiu boleści.
Z kuchni wyszedł Misiek z tacą kawy i nadstawił przybyłym paniom policzki do ucałowania. Za to Roxy wyciągnęła dłoń do Kaśki.
- Daj mi to cacko. Idźcie do pokoju, napijcie się kawencji, a ja sobie chwilę sama podumam nad tym. Misiaczku, zabaw damy rozmową. Nie wiem, ile mi to zajmie.
Po kilkunastu minutach Ruda wyszła z łazienki kompletniej nieco ubrana, do tego uśmiechnięta od ucha do ucha.
- Wszystko już wiem. Znaczy prawie wszystko. Wiem, co to za zaklęcie, kto je utkał, jak działa, nie wiem tylko, kto je zlecił. Ale tego akurat nie ma jak się dowiedzieć.
Nagle wtrącił się Misiek:
- Ja się na tym nie znam, ale można by przycisnąć...
- Kogo? Żadna zawodowa wiedźma nigdy ci nie powie danych klienta, możesz prosić, katować, kupować, ni kutasa. Nawet taka partaczka, jak Berta.
- Berta?
Ożywiła się Malina.
- Tak, Berta. Ja ją znam, Anita zna, wy mogłyście ją widzieć przed sylwkiem, wtedy co te fajerwerki zablokowałyśmy. Ale kto by to spamiętał. Zjechało się straszne stado, tony broch, a potem szybko się rozjechało.
- A czemu partaczka?
- Bo nie ma za dobrej opinii w tym światku. Tą klątwę zresztą też spierdoliła. Ale może wszystko po kolei. Nita miała rację, że to działa dermatologicznie. Na szczęście jednak, znaczy dla ofiary na szczęście, dosyć lajtowo. Tydzień, dwa porządnej wysypki, potem przechodzi bez śladu. Nawet za bardzo nie swędzi.
Kaśka pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Tylko tyle?
- Jak się będziesz drapać, to się poharatasz. Ale poważniejsze czary to już nie są tanie rzeczy. Im mocniejszy skutek, tym drożej. Ładna jest ta wasza... Jak jej tam?
- Zofia vel Yakuza. Kwestia gustu.
Oświadczyła Kaśka, zaś Malina dodała:
- Ja bym ją z łóżka wyrzuciła, ale ja jej nie lubię, więc nie jestem obiektywna. To Kaśka chce jej pomóc, nie ja. To jej podopieczna.
- Ale Kasi pomożesz, tak? Poza tym nie ma obiektywnych gustów, ocen, sympatii. A do łóżka się chodzi z kimś, kogo się chociaż troszkę lubi. Przynajmniej ja tak mam.
Mówiąc to Roxy uśmiechnęła się do Miśka i zakontynuowała:
- Normalnie, to taką klątwę się neutralizuje. Nitka nie chciała tego zrobić, bardzo słusznie zresztą, ale nam akurat nic nie grozi. Mam jednak ciekawszy pomysł. Mówiłam, że Berta spaprała robotę.
- No, właśnie, co zrobiła nie tak?
Spytała Malina.
- W strukturze zaklęcia jest luka, taka drobna niedokładność. Ale ta luka pozwoli nam odesłać klątwę do nadawcy.
- Do Berty?
- Nie. Bercie nic nie można zrobić, mimo, że na zaklęciu jest jej sygnatura. Ale nie zabezpieczyła za dobrze zleceniodawcy. Więc możemy go skarcić. Piszesz się na to Kasiu?
- Nie wiem. Muszę zadzwonić do Yakuzy i spytać, skąd wzięła ten wisiorek. Bo jak znam Zośkę, to mogła go na przykład ukraść. Sama go nie zaklęła, znaczy nie zleciła Bercie, bo ona w takie rzeczy nie wierzy.
- Rozumiem, o ci chodzi. Nie chcesz mieć na koncie...
- Dokładnie.
- A ona ci na pewno powie prawdę?
- Na pewno nie okłamie. Najwyżej odmówi odpowiedzi.
- Wiesz, zawsze można ją potraktować Verakolą.
- Nie chce mi się w to bawić. To wolę już anihilować klątwę. Intuicja mi jednak mówi, że czegoś się dowiem. Ja na temat Zośki wiem takie rzeczy, od niej samej, że...
- Że nawet nam nie powiesz.
W tym momencie wtrąciła się Malina:
- A co się z nią działo przez ostatnie trzy lata?
- Dwa i pół, tak mniej więcej. Nie wiem, ale będę wiedzieć. Nie pytam, bo mnie to nie interesuje. Ale prędzej, czy później sama mi powie. To tylko kwestia czasu.
- To teraz idź i dzwoń. Do sypialni.
Roxy bardzo lubiła sobie pokrzyczeć uprawiając miłość, robiła to nadzwyczaj głośno, donośnie, więc sypialnię miała znakomicie wygłuszoną. Zaś gdy Kaśka wróciła, to oświadczyła, że mogą śmiało odesłać klątwę do nadawcy. Wtedy Ruda wstała i usiadła Miśkowi na kolanach.
- A teraz mój Misio Patysio zajmie się czymś sam, bo Wiewióreczka Misia Patysia idzie z koleżankami też się czymś pozajmować.
- Tak, wiem. Babskie sprawy.
Ucałowała go i ruszyła przedpokoju. Koleżanki stały już przy drzwiach do sypialni. Kaśka wyciągnęła dłoń zapraszającym gestem komenderując:
- Gryzoń przodem.
- Kasik, gotowa już?
- Chwilunia. Zanim się wypnę niech się dopnę.
- Razem jedziemy, czy każda swoim?
- Pojedźmy osobno, tak będzie poręczniej wracać.
Wychodząc z szatni Kaśka dodała:
- Aha, bo jest pewna zmiana planów.
- No?
- Jedziemy do Rudej. Na małe czarowanie. Siądźmy na chwilę.
Gdy w recepcji Malina usłyszała wyjaśnienie sytuacji prychnęła:
- Znowu?
- Co znowu?
- Znowu ratujemy dupę twojej pupilce?
Szkoda, że Anita tego nie słyszała. Ona miałaby dość sporo do powiedzenia na temat ratowania dupy Malinie, tak przez Kaśkę, jak też Borka. Ale Kaśka odpowiedziała mocno wymijająco:
- Lalka, nie marudź, chodź, jedziemy.
Gdy Roxy otworzyła drzwi Kaśka spytała:
- Co ty masz na sobie? A raczej czego nie masz.
Faktycznie, strój miała na sobie dość niedbały. Tak, jakby czekała na dostawcę pizzy. Ale Malina inaczej rozpoznała sytuację:
- Pukała się przed chwilą. Dzioba byś sobie wytarła.
Roxy jednak zignorowała tą uwagę.
- Wchodzicie, czy nie? Bo mi wszystkie muchy wylecą na klatkę.
Odwróciwszy się ruszyła w głąb mieszkania.
- Misiek! Drugą kawę szykuj!
Po czym dodała wyjaśniająco:
- Myślałam, że sama przyjedziesz.
- Wróżka od siedmiu boleści.
Z kuchni wyszedł Misiek z tacą kawy i nadstawił przybyłym paniom policzki do ucałowania. Za to Roxy wyciągnęła dłoń do Kaśki.
- Daj mi to cacko. Idźcie do pokoju, napijcie się kawencji, a ja sobie chwilę sama podumam nad tym. Misiaczku, zabaw damy rozmową. Nie wiem, ile mi to zajmie.
Po kilkunastu minutach Ruda wyszła z łazienki kompletniej nieco ubrana, do tego uśmiechnięta od ucha do ucha.
- Wszystko już wiem. Znaczy prawie wszystko. Wiem, co to za zaklęcie, kto je utkał, jak działa, nie wiem tylko, kto je zlecił. Ale tego akurat nie ma jak się dowiedzieć.
Nagle wtrącił się Misiek:
- Ja się na tym nie znam, ale można by przycisnąć...
- Kogo? Żadna zawodowa wiedźma nigdy ci nie powie danych klienta, możesz prosić, katować, kupować, ni kutasa. Nawet taka partaczka, jak Berta.
- Berta?
Ożywiła się Malina.
- Tak, Berta. Ja ją znam, Anita zna, wy mogłyście ją widzieć przed sylwkiem, wtedy co te fajerwerki zablokowałyśmy. Ale kto by to spamiętał. Zjechało się straszne stado, tony broch, a potem szybko się rozjechało.
- A czemu partaczka?
- Bo nie ma za dobrej opinii w tym światku. Tą klątwę zresztą też spierdoliła. Ale może wszystko po kolei. Nita miała rację, że to działa dermatologicznie. Na szczęście jednak, znaczy dla ofiary na szczęście, dosyć lajtowo. Tydzień, dwa porządnej wysypki, potem przechodzi bez śladu. Nawet za bardzo nie swędzi.
Kaśka pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Tylko tyle?
- Jak się będziesz drapać, to się poharatasz. Ale poważniejsze czary to już nie są tanie rzeczy. Im mocniejszy skutek, tym drożej. Ładna jest ta wasza... Jak jej tam?
- Zofia vel Yakuza. Kwestia gustu.
Oświadczyła Kaśka, zaś Malina dodała:
- Ja bym ją z łóżka wyrzuciła, ale ja jej nie lubię, więc nie jestem obiektywna. To Kaśka chce jej pomóc, nie ja. To jej podopieczna.
- Ale Kasi pomożesz, tak? Poza tym nie ma obiektywnych gustów, ocen, sympatii. A do łóżka się chodzi z kimś, kogo się chociaż troszkę lubi. Przynajmniej ja tak mam.
Mówiąc to Roxy uśmiechnęła się do Miśka i zakontynuowała:
- Normalnie, to taką klątwę się neutralizuje. Nitka nie chciała tego zrobić, bardzo słusznie zresztą, ale nam akurat nic nie grozi. Mam jednak ciekawszy pomysł. Mówiłam, że Berta spaprała robotę.
- No, właśnie, co zrobiła nie tak?
Spytała Malina.
- W strukturze zaklęcia jest luka, taka drobna niedokładność. Ale ta luka pozwoli nam odesłać klątwę do nadawcy.
- Do Berty?
- Nie. Bercie nic nie można zrobić, mimo, że na zaklęciu jest jej sygnatura. Ale nie zabezpieczyła za dobrze zleceniodawcy. Więc możemy go skarcić. Piszesz się na to Kasiu?
- Nie wiem. Muszę zadzwonić do Yakuzy i spytać, skąd wzięła ten wisiorek. Bo jak znam Zośkę, to mogła go na przykład ukraść. Sama go nie zaklęła, znaczy nie zleciła Bercie, bo ona w takie rzeczy nie wierzy.
- Rozumiem, o ci chodzi. Nie chcesz mieć na koncie...
- Dokładnie.
- A ona ci na pewno powie prawdę?
- Na pewno nie okłamie. Najwyżej odmówi odpowiedzi.
- Wiesz, zawsze można ją potraktować Verakolą.
- Nie chce mi się w to bawić. To wolę już anihilować klątwę. Intuicja mi jednak mówi, że czegoś się dowiem. Ja na temat Zośki wiem takie rzeczy, od niej samej, że...
- Że nawet nam nie powiesz.
W tym momencie wtrąciła się Malina:
- A co się z nią działo przez ostatnie trzy lata?
- Dwa i pół, tak mniej więcej. Nie wiem, ale będę wiedzieć. Nie pytam, bo mnie to nie interesuje. Ale prędzej, czy później sama mi powie. To tylko kwestia czasu.
- To teraz idź i dzwoń. Do sypialni.
Roxy bardzo lubiła sobie pokrzyczeć uprawiając miłość, robiła to nadzwyczaj głośno, donośnie, więc sypialnię miała znakomicie wygłuszoną. Zaś gdy Kaśka wróciła, to oświadczyła, że mogą śmiało odesłać klątwę do nadawcy. Wtedy Ruda wstała i usiadła Miśkowi na kolanach.
- A teraz mój Misio Patysio zajmie się czymś sam, bo Wiewióreczka Misia Patysia idzie z koleżankami też się czymś pozajmować.
- Tak, wiem. Babskie sprawy.
Ucałowała go i ruszyła przedpokoju. Koleżanki stały już przy drzwiach do sypialni. Kaśka wyciągnęła dłoń zapraszającym gestem komenderując:
- Gryzoń przodem.
🙌
Następnego dnia, w czwartek zresztą, cała piątka wiedźm, czwartkowym zwyczajem spotkała się w Pleciudze. Anita z Malą uważnie wysłuchały relacji na temat wisiorka, którym właśnie bawiła się ta druga, pytając na sam koniec:
- Kasiu, to skoro Zosia nie powiedziała ci, od kogo dostała ten drobiazg, to klątwą oberwała jakaś randomowa osoba?
- Nie do końca randomowa. To była osoba, która chciała zrobić jej kuku. Więc została ukarana. A drobiazg już jest czysty.
- Ale stu procent pewności nie masz. Ta osoba mogła ukraść lub znaleźć już wcześniej zaczarowany wisiorek. Dlatego przykro mi, ale nie podoba mi się ta akcja.
Wtedy wtrąciła się Anita:
- Zaklęcie wyglądało na dość świeże.
Trudno powiedzieć, czy było to z jej strony rozmyślne, czy nie. Ale skutek był taki, że tematem rozmowy nagle się stała teoria magii realnej. Centralnie zaś kwestia czasów trwałości, okresy ważności zaklęć zależnie od ich rodzajów, czy innych czynników. To zaś złagodziło nieco zaostrzający się klimat przy stoliku.
KONIEC (prawie)
EPILOG
Następnego dnia, piątkowego popołudnia, tuż przed początkiem treningu Kaśka odniosła wrażenie, że nie może się doliczyć jednej Neonówki. Zapytała więc:
- Czy ja dobrze pamiętam, że w środę było was pięć?
- Dzisiaj nie ma Sabeny.
- Któraś wie, co się nią dzieje?
Yakuza pokręciła głową mówiąc:
- Nie mam pojęcia.
- Ale ja mam.
Odezwała się inna dziewczyna i dodała:
- Sabena jest chora.
- Co jej jest? Gadałaś z nią?
- Z nią nie. Z jej młodszą siostrą. Wczoraj wstała rano, Sabena znaczy, miała jakąś koszmarną wysypkę. Jak spojrzała w lustro, to dostała ataku histerii. Zamknęła się w pokoju, telefon wyłączyła, za to włączyła buhuhu na pełny regulator.
- No cóż, chyba żadna laska nie lubi być brzydka.
- Po południu jej ojciec zadzwonił po pogotowie i ją zabrali. Mówili, że na zakaźny. Dziś jest tam dalej, na obserwacji. Nic więcej nie wiem, tyle, co od tej jej siostry. Odwiedzin zero na tym oddziale, ta siostra była, ale jej nie wpuścili. Tylko parę drobiazgów przez salową podała jej do izolatki.
- No, dobrze. Znaczy niedobrze. Pracujemy. Bieg dookoła sali.
Trening przebiegł bez zakłóceń, zaś po jego zakończeniu Kaśka przytrzymała Yakuzę na chwilę rozmowy.
- Zosiu. Dwa tygodnie temu na siłce była taka sytuacja, że rzuciłaś jedną ze swoich panienek na glebę. Potem Mala jej opatrunek robiła. A ty grzecznie zmyłaś podłogę.
- Skąd to wiesz?
- Od Mali. Przecież ja muszę wszystko wiedzieć, co mi się dzieje tu w klubie. Zwłaszcza takie incydenty. Mala mi od razu powiedziała, tylko ja zapomniałam cię opierdolić. Jestem bardzo zajętą osobą, więc mi jakoś z głowy wyleciało.
- To teraz mnie będziesz gęgać?
- Nikogo nie będę gęgać. Przedawnione, zapomniane.
- Bo się jak chamówa ostatnia wtedy zachowała. Bo jak to tak? Dziewczyna pracuje, coś akurat naprawiała, a ta sobie z niej robi chłopca na posyłki. Może trochę za ostro, sorry, ale poniosło mnie. Potem z Malą gadałam, strasznie fajna dziewczyna. Skąd ty ją wytrzasnęłaś? Taka radosna i w ogóle. Dwa tygodnie i już ją lubię.
- Tak jakoś, przypadkiem. Powiedz mi jeszcze tylko, która to była? No wiesz, ta, co ją tak wtedy zglebowałaś?
- Nie ma jej dzisiaj. To ta chora, Sabena.
- A wisiorek też ci dała?
- Tak, na przeprosiny, już później, po paru dniach.
- Ja go dam Mali. Wiesz, że ja nie noszę takich rzeczy.
- Dobrze. Tak naprawdę, jak tak połączyć kropki, to jej się należy.
- Tak, połączyć kropki... Chodźmy dupska pomyć.
Kaśka miała już połączone kropki, wszystko było dlań jasne. Na salę powoli schodziła się grupa aerobiku.
Następnego dnia, w czwartek zresztą, cała piątka wiedźm, czwartkowym zwyczajem spotkała się w Pleciudze. Anita z Malą uważnie wysłuchały relacji na temat wisiorka, którym właśnie bawiła się ta druga, pytając na sam koniec:
- Kasiu, to skoro Zosia nie powiedziała ci, od kogo dostała ten drobiazg, to klątwą oberwała jakaś randomowa osoba?
- Nie do końca randomowa. To była osoba, która chciała zrobić jej kuku. Więc została ukarana. A drobiazg już jest czysty.
- Ale stu procent pewności nie masz. Ta osoba mogła ukraść lub znaleźć już wcześniej zaczarowany wisiorek. Dlatego przykro mi, ale nie podoba mi się ta akcja.
Wtedy wtrąciła się Anita:
- Zaklęcie wyglądało na dość świeże.
Trudno powiedzieć, czy było to z jej strony rozmyślne, czy nie. Ale skutek był taki, że tematem rozmowy nagle się stała teoria magii realnej. Centralnie zaś kwestia czasów trwałości, okresy ważności zaklęć zależnie od ich rodzajów, czy innych czynników. To zaś złagodziło nieco zaostrzający się klimat przy stoliku.
KONIEC (prawie)
EPILOG
Następnego dnia, piątkowego popołudnia, tuż przed początkiem treningu Kaśka odniosła wrażenie, że nie może się doliczyć jednej Neonówki. Zapytała więc:
- Czy ja dobrze pamiętam, że w środę było was pięć?
- Dzisiaj nie ma Sabeny.
- Któraś wie, co się nią dzieje?
Yakuza pokręciła głową mówiąc:
- Nie mam pojęcia.
- Ale ja mam.
Odezwała się inna dziewczyna i dodała:
- Sabena jest chora.
- Co jej jest? Gadałaś z nią?
- Z nią nie. Z jej młodszą siostrą. Wczoraj wstała rano, Sabena znaczy, miała jakąś koszmarną wysypkę. Jak spojrzała w lustro, to dostała ataku histerii. Zamknęła się w pokoju, telefon wyłączyła, za to włączyła buhuhu na pełny regulator.
- No cóż, chyba żadna laska nie lubi być brzydka.
- Po południu jej ojciec zadzwonił po pogotowie i ją zabrali. Mówili, że na zakaźny. Dziś jest tam dalej, na obserwacji. Nic więcej nie wiem, tyle, co od tej jej siostry. Odwiedzin zero na tym oddziale, ta siostra była, ale jej nie wpuścili. Tylko parę drobiazgów przez salową podała jej do izolatki.
- No, dobrze. Znaczy niedobrze. Pracujemy. Bieg dookoła sali.
Trening przebiegł bez zakłóceń, zaś po jego zakończeniu Kaśka przytrzymała Yakuzę na chwilę rozmowy.
- Zosiu. Dwa tygodnie temu na siłce była taka sytuacja, że rzuciłaś jedną ze swoich panienek na glebę. Potem Mala jej opatrunek robiła. A ty grzecznie zmyłaś podłogę.
- Skąd to wiesz?
- Od Mali. Przecież ja muszę wszystko wiedzieć, co mi się dzieje tu w klubie. Zwłaszcza takie incydenty. Mala mi od razu powiedziała, tylko ja zapomniałam cię opierdolić. Jestem bardzo zajętą osobą, więc mi jakoś z głowy wyleciało.
- To teraz mnie będziesz gęgać?
- Nikogo nie będę gęgać. Przedawnione, zapomniane.
- Bo się jak chamówa ostatnia wtedy zachowała. Bo jak to tak? Dziewczyna pracuje, coś akurat naprawiała, a ta sobie z niej robi chłopca na posyłki. Może trochę za ostro, sorry, ale poniosło mnie. Potem z Malą gadałam, strasznie fajna dziewczyna. Skąd ty ją wytrzasnęłaś? Taka radosna i w ogóle. Dwa tygodnie i już ją lubię.
- Tak jakoś, przypadkiem. Powiedz mi jeszcze tylko, która to była? No wiesz, ta, co ją tak wtedy zglebowałaś?
- Nie ma jej dzisiaj. To ta chora, Sabena.
- A wisiorek też ci dała?
- Tak, na przeprosiny, już później, po paru dniach.
- Ja go dam Mali. Wiesz, że ja nie noszę takich rzeczy.
- Dobrze. Tak naprawdę, jak tak połączyć kropki, to jej się należy.
- Tak, połączyć kropki... Chodźmy dupska pomyć.
Kaśka miała już połączone kropki, wszystko było dlań jasne. Na salę powoli schodziła się grupa aerobiku.
KONIEC EPILOGU