Dysonans poznawczy, który demonstrował Borek był silniejszy od zabiegów motywacyjnych Maliny, więc ona sama przejęła wyznaczoną mu rolę. Za jej sprawą zawartość waz szybko została rozdysponowana po talerzach. Anita chwyciła ochoczo za sztućce, ale zanim zaczęła ich używać odwróciła się do właśnie wracającej teściowej:
- Mamciś, te jedne to jakby znam. Znaczy nie takie centralnie, ale podobnie zawijane. To jest por, tak? Znakomity pomysł. Ale te drugie, to ja już głupia jestem. Liście winogron, tak po grecku? Tylko skąd teraz liście winogron?
- Można kupić Anitko, takie w słoiku, w zalewie. Ale to akurat nie są liście winogron. Roślinę powinnaś znać, ale takiego zastosowania może już nie.
Gołąbki były niezbyt duże, więc Anita jednego wcisnęła sobie do ust całego. Chwilę przeżuwała, wreszcie gdy odzyskała zdolność mówienia stwierdziła:
- Jak spojrzę tak, to nie wiem. Ale jak tak, to też nie wiem.
- Dobrze, powiem ci, bo to jest trudna zagadka. To jest bardzo stary sposób na gołąbki, znany zresztą, czy też raczej zapomniany tylko lokalnie. Zamiast kapusty do zawijania używa się liści szałwii.
- Czego?
- Szałwii. Ile znasz rodzajów?
- Nooo... Sporo tego jest. Ja akurat używam tylko kilku. Do różnych rzeczy zresztą, ale jakoś nigdy jako integralny składnik posiłku.
- To jest szałwia łąkowa.
Zanim Anita zdążyła zareagować odezwał się Falibor:
- Czuję maliznę. Poproszę dokładkę. Bo tu pusto coś w tych miskach.
- Ależ Boreczku, nawet pięć. Jeszcze do domu zawieziecie.
Mariolka dodała:
- Jest prawie pół kuchni tego towaru. Od wczoraj to pichcimy we trzy. Jak coś już robić, to porządnie, tak?
Jednak Nita jeszcze dopytała:
- Ale tej szałwii chyba nie kupuje się w słoikach?
- Nie. Sama rośnie.
- O tej porze roku ma takie liście?
- Mam koleżankę, a koleżanka ma sporą szklarenkę. W tej szklarence ma naprawdę bogaty zielnik. To ja tą szałwię mam właśnie od niej.
Anita spojrzała na Borka z ponurą miną mówiąc:
- Kochanie nalej mi wina i przytul, bo będę ryczeć.
- Czemu niby?
- Właśnie wyszłam na kretynkę. Przecież my coś takiego planujemy zakładać u siebie na wiosnę. Od dawna mi to chodzi po głowie, tylko zawsze coś musi wyskoczyć. Taka karma, jak mówią.
Ryczenia bynajmniej nie było, tylko ogólny śmiech przy stole, zaś gdy tempo pochłaniania dalszych transz gołąbków zahamowało mocno swoje tempo, Malina odezwała się do Anity:
- Chodź bratowa na przerwę, pogadamy sobie chwilę.
Gdy już usiadły w osobnym pokoju Lalka spytała:
- Co się dzieje?
- Mama ma pluskwę.
- Serio? Nic nie wysensowałam. A przecież od wczoraj prawie wciąż jestem obok. W kuchni to wręcz deptałyśmy sobie po cyckach przy tej całej robocie z gołąbkami. Obie cięgiem w domu, do sklepu tylko Miolka jeździła. Mogłam się tak znieczulić?
- Bo ja wiem? Może niekoniecznie. To jest bardzo niewielka pluskwa, bardzo delikatne zaklęcie. Sama też to czuję tylko przy bardzo bliskim kontakcie.
- Może coś starszego, co już wietrzeje?
- Żeby coś mogło zwietrzeć, najpierw musi być mocniejsze, ale wtedy to już byś to wyraźnie poczuła. Tak?
- Niby tak. Ale wiesz, cały ostatni tydzień poźno wracałam do domu, prawie wcale się nie widywałyśmy. Za to rano już zawsze wychodzę wcześniej do swojej roboty.
- Nie trzeba się widywać. Macie jedną wspólną łazienkę, jakieś ręczniki tam ciągle wiszą. Jej, twoje, Mariolki. Albo inne takie rzeczy. No, ale...
- A co to może być?
- Tego jeszcze nie wiem, za małe to jest. Pierwsza myśl, to albo klątwa, albo urok, to najpierw przychodzi do głowy. Ale przecież wiesz, jak różne mogą być zaklęcia. Czasem nieklasyfikowalne.
Anita zrobiła pauzę poprawiając włosy.
- Aha, czyli nie wiesz, co ona robiła przez ten tydzień?
- Chyba nic specjalnego. Normalnie, praca, sklepy, dom, może też zajrzała do Oktagonu. Ma free kartę od Kaśki, ale bardzo rzadko tam jeździ. Stąd to jest drugi koniec miasta. Jak coś ćwiczy to zwykle tutaj. Za to jakby się źle czuła, to bym wiedziała, bo by dzwoniła.
- Ma teraz kogoś?
- To akurat wiem najmniej. Tyle, co przypadkiem coś usłyszę, zauważę. Do domu nigdy chłopów nie zaprasza, za to niedawno na Walentynki...
- No, co wtedy?
- Wylaszczyła się i gdzieś pojechała, ale nawet nie wiem dokładnie gdzie. Wieczorem, takim późnym wróciłyśmy z Miolką z miasta, to ona już była. Zaś reszty weekendu to nie wiem, bo same pojechałyśmy na grubszą imprezę.
- Sorry, że tak wypytuję, ale...
- Nie, no weź... W takiej sytuacji nawet powinnaś.
- Dobrze, to tyle. Wracamy do stołu.
- Czekaj, ale co mam teraz robić?
- Nic. Nie myśleć o tym. Za dużo myślenia zaburza percepcję. Dziś zrób tylko jedno. Będąc w łazience coś skubnij. Wiesz, jakieś włosy ze szczotki, czy inny ślad. Ja jutro spotkam się z Rudą, zbadamy to sobie dokładnie. Bo może nic się nie dzieje, może zaszła tylko jakaś fluktuacja bez znaczenia.
Gdy już wróciły zastały miły, rodzinny klimat. Już nikt nic nie jadł, może poza Borkiem, który co jakiś czas leniwie sięgał widelcem do jednej, czy drugiej wazy z niedobitkami gołąbków. Anita podeszła do niego, poczochrała czule po głowie i spytała:
- No, ile tego w siebie wbiłeś?
Zamiast jego odpowiedzi usłyszała mamę:
- Boreczek to dobry dzieciak. Wszystko zje, czy to kraszone, czy wege.
- No, nie wiem. W naszym firmowym barze na dole to on tylko krewetki plus frytki belgijskie. Nic innego tam nie tknie. A wybór jest naprawdę niezły, jak na takie miejsce.
Reakcja Borka była natychmiastowa:
- Bo tam nic innego nie nadaje się do jedzenia.
Gdy już wieczorem wracali do domu znowu padło na niego, żeby prowadził. Ruch na mieście był żaden, do tego mieli szczęście do zielonego. Zatrzymali się tylko raz, ale gdy Falibor sięgnął wtedy ręką, to jego dłoń napotkała na wielki pojemnik, który Anita piastowała na kolanach.
Na jak długo wystarczy im otrzymanego zapasu gołąbków?
Czy naprawdę jakieś zaklęcie przykleiło się do mamy?
W tym odcinku to się już nie wyjaśni...
- Mamciś, te jedne to jakby znam. Znaczy nie takie centralnie, ale podobnie zawijane. To jest por, tak? Znakomity pomysł. Ale te drugie, to ja już głupia jestem. Liście winogron, tak po grecku? Tylko skąd teraz liście winogron?
- Można kupić Anitko, takie w słoiku, w zalewie. Ale to akurat nie są liście winogron. Roślinę powinnaś znać, ale takiego zastosowania może już nie.
Gołąbki były niezbyt duże, więc Anita jednego wcisnęła sobie do ust całego. Chwilę przeżuwała, wreszcie gdy odzyskała zdolność mówienia stwierdziła:
- Jak spojrzę tak, to nie wiem. Ale jak tak, to też nie wiem.
- Dobrze, powiem ci, bo to jest trudna zagadka. To jest bardzo stary sposób na gołąbki, znany zresztą, czy też raczej zapomniany tylko lokalnie. Zamiast kapusty do zawijania używa się liści szałwii.
- Czego?
- Szałwii. Ile znasz rodzajów?
- Nooo... Sporo tego jest. Ja akurat używam tylko kilku. Do różnych rzeczy zresztą, ale jakoś nigdy jako integralny składnik posiłku.
- To jest szałwia łąkowa.
Zanim Anita zdążyła zareagować odezwał się Falibor:
- Czuję maliznę. Poproszę dokładkę. Bo tu pusto coś w tych miskach.
- Ależ Boreczku, nawet pięć. Jeszcze do domu zawieziecie.
Mariolka dodała:
- Jest prawie pół kuchni tego towaru. Od wczoraj to pichcimy we trzy. Jak coś już robić, to porządnie, tak?
Jednak Nita jeszcze dopytała:
- Ale tej szałwii chyba nie kupuje się w słoikach?
- Nie. Sama rośnie.
- O tej porze roku ma takie liście?
- Mam koleżankę, a koleżanka ma sporą szklarenkę. W tej szklarence ma naprawdę bogaty zielnik. To ja tą szałwię mam właśnie od niej.
Anita spojrzała na Borka z ponurą miną mówiąc:
- Kochanie nalej mi wina i przytul, bo będę ryczeć.
- Czemu niby?
- Właśnie wyszłam na kretynkę. Przecież my coś takiego planujemy zakładać u siebie na wiosnę. Od dawna mi to chodzi po głowie, tylko zawsze coś musi wyskoczyć. Taka karma, jak mówią.
Ryczenia bynajmniej nie było, tylko ogólny śmiech przy stole, zaś gdy tempo pochłaniania dalszych transz gołąbków zahamowało mocno swoje tempo, Malina odezwała się do Anity:
- Chodź bratowa na przerwę, pogadamy sobie chwilę.
Gdy już usiadły w osobnym pokoju Lalka spytała:
- Co się dzieje?
- Mama ma pluskwę.
- Serio? Nic nie wysensowałam. A przecież od wczoraj prawie wciąż jestem obok. W kuchni to wręcz deptałyśmy sobie po cyckach przy tej całej robocie z gołąbkami. Obie cięgiem w domu, do sklepu tylko Miolka jeździła. Mogłam się tak znieczulić?
- Bo ja wiem? Może niekoniecznie. To jest bardzo niewielka pluskwa, bardzo delikatne zaklęcie. Sama też to czuję tylko przy bardzo bliskim kontakcie.
- Może coś starszego, co już wietrzeje?
- Żeby coś mogło zwietrzeć, najpierw musi być mocniejsze, ale wtedy to już byś to wyraźnie poczuła. Tak?
- Niby tak. Ale wiesz, cały ostatni tydzień poźno wracałam do domu, prawie wcale się nie widywałyśmy. Za to rano już zawsze wychodzę wcześniej do swojej roboty.
- Nie trzeba się widywać. Macie jedną wspólną łazienkę, jakieś ręczniki tam ciągle wiszą. Jej, twoje, Mariolki. Albo inne takie rzeczy. No, ale...
- A co to może być?
- Tego jeszcze nie wiem, za małe to jest. Pierwsza myśl, to albo klątwa, albo urok, to najpierw przychodzi do głowy. Ale przecież wiesz, jak różne mogą być zaklęcia. Czasem nieklasyfikowalne.
Anita zrobiła pauzę poprawiając włosy.
- Aha, czyli nie wiesz, co ona robiła przez ten tydzień?
- Chyba nic specjalnego. Normalnie, praca, sklepy, dom, może też zajrzała do Oktagonu. Ma free kartę od Kaśki, ale bardzo rzadko tam jeździ. Stąd to jest drugi koniec miasta. Jak coś ćwiczy to zwykle tutaj. Za to jakby się źle czuła, to bym wiedziała, bo by dzwoniła.
- Ma teraz kogoś?
- To akurat wiem najmniej. Tyle, co przypadkiem coś usłyszę, zauważę. Do domu nigdy chłopów nie zaprasza, za to niedawno na Walentynki...
- No, co wtedy?
- Wylaszczyła się i gdzieś pojechała, ale nawet nie wiem dokładnie gdzie. Wieczorem, takim późnym wróciłyśmy z Miolką z miasta, to ona już była. Zaś reszty weekendu to nie wiem, bo same pojechałyśmy na grubszą imprezę.
- Sorry, że tak wypytuję, ale...
- Nie, no weź... W takiej sytuacji nawet powinnaś.
- Dobrze, to tyle. Wracamy do stołu.
- Czekaj, ale co mam teraz robić?
- Nic. Nie myśleć o tym. Za dużo myślenia zaburza percepcję. Dziś zrób tylko jedno. Będąc w łazience coś skubnij. Wiesz, jakieś włosy ze szczotki, czy inny ślad. Ja jutro spotkam się z Rudą, zbadamy to sobie dokładnie. Bo może nic się nie dzieje, może zaszła tylko jakaś fluktuacja bez znaczenia.
Gdy już wróciły zastały miły, rodzinny klimat. Już nikt nic nie jadł, może poza Borkiem, który co jakiś czas leniwie sięgał widelcem do jednej, czy drugiej wazy z niedobitkami gołąbków. Anita podeszła do niego, poczochrała czule po głowie i spytała:
- No, ile tego w siebie wbiłeś?
Zamiast jego odpowiedzi usłyszała mamę:
- Boreczek to dobry dzieciak. Wszystko zje, czy to kraszone, czy wege.
- No, nie wiem. W naszym firmowym barze na dole to on tylko krewetki plus frytki belgijskie. Nic innego tam nie tknie. A wybór jest naprawdę niezły, jak na takie miejsce.
Reakcja Borka była natychmiastowa:
- Bo tam nic innego nie nadaje się do jedzenia.
Gdy już wieczorem wracali do domu znowu padło na niego, żeby prowadził. Ruch na mieście był żaden, do tego mieli szczęście do zielonego. Zatrzymali się tylko raz, ale gdy Falibor sięgnął wtedy ręką, to jego dłoń napotkała na wielki pojemnik, który Anita piastowała na kolanach.
Na jak długo wystarczy im otrzymanego zapasu gołąbków?
Czy naprawdę jakieś zaklęcie przykleiło się do mamy?
W tym odcinku to się już nie wyjaśni...
Gołąbki w liściach szałwii to świetna alternatywa dla kapusty, nie wiem co ze smakiem, ale jeśli nie mogę kapusty, to może szałwia?
OdpowiedzUsuńTajemnicza sprawa z tym urokiem, niby mało wyczuwalny, ale w jakim celu rzucony?
smak chyba był do przyjęcia, ale pamiętajmy, że do jedzenia, jako zamiennik kapusty stosowano dolne, duże liście... górne części służyły za to jako przyprawa do warzenia piwa zamiast chmielu... w każdym razie, jakby nie było, jeśli nie spróbujemy, to nie wiemy...
UsuńGołąbki w szałwii jawią mi się bardzo polsko. Ale w liściach winogron- no nie zostałąm ich fanką, smak mi nie podszedł.
OdpowiedzUsuńGołąbków im na długo nie starczy. Takie wałówki z imprezek szybko schodzą.
Może mama dostała jakimś zaklęciem wycelowanym w kogoś innego, ale ktoś źle rzucił i przykleiło sie do niej, albo przykleiło się bokiem, połowicznie, a reszta poleciała w siną dal i daletgo tak anemicznie pika. A może to Benges wróciły, chociaż bez sensu, żeby akurat atakowały od strony borkowej.
edukując się przed i podczas pisania trafiłem na coś takiego:
Usuńhttps://lukaszluczaj.pl/87-gatunkow-roslin-do-zawijania-golabkow/
wszystko koncentruje się na pewnych określonych regionach, więc jakby dodać Daleki Wschód, to może wyjść niezła dżungla roślin z liśćmi używanymi do zawijania gołąbków... ja już pomijam potrawy zawijane w liście niejadalne, gdzie zjada się tylko środek, które też się pichci na świecie, bo to już nie są gołąbki, tylko coś tam innego...
wałówki z imprezek schodzą szybko, choćby dlatego, że nam się już nudzą, więc chętnie dzielimy się z wszystkim krewnymi i znajomymi Królika, sam byłem kiedyś na takiej imprezce bis, w której chodziło o to, żeby zaproszeni dojedli ten cały ładunek, który znajoma przyholowała z prymarnej imprezy rodzinnej...
szałwia łąkowa to coś, co mnie skusiło. jak zacząłem czytać o gołąbkach zawijanych w liście szałwi, to pomyślałem, że muszą być baaaardzo malutkie te gołąbki.
OdpowiedzUsuńszałwia ma smak bardzo wyrafinowany i może pasować do gołąbków. choć w kwestii żarcia jestem zakamieniałym konserwatystą.
chyba wszystkie gołąbki zawijane w jakieś alternatywne liście mniejsze od liści kapusty nie mogą być zbyt duże, nawet przy umiejętnej ich preparacji i samym zawijaniu...
UsuńZawsze wydawało mi się, że szałwia ma zbyt intensywny smak, żeby nadawała się do gołąbków. No i liście ma wąskie - przynajmniej w porównaniu do kapusty. Jak w to zawinąć gołąbka?
OdpowiedzUsuńpytanie tylko, który gatunek szałwii i jaką część rośliny bierzemy jako centrum układu odniesienia do spekulacji na temat smaku dolnych liści szałwii łąkowej...
UsuńPsiakość, aż sprawdziłem w Wiki: "Ich blaszka osiąga od 8 do 19 cm długości i od 4 do 11 cm szerokości". Więc w dalszym ciągu to niewiele. Chyba, że używa się kilku liści na jednego gołąbka. Albo, zamiast gołąbków, robi się gołąbeczki.
Usuńpewnie, że kilku... jak czytałem o tych zawijanych w pora, to też było zastrzeżenie, że to nie jest jeden liść... niektóre przepisy wspominają jeszcze o wspomaganiu się nitką podczas zawijania, ale tu można dyskutować, czy to byłoby fair :)
UsuńFaceci są łasuchami zwłaszcza jak ich mama dobrze gotuje stąd zachowanie Borka . Lubi gołąbki takie domowe , są pyszne. A może to mama Borka i Maliny rzuciła czar na kogoś? A ta pluskwa to taka pozostałość po rzuceniu na kogoś uroku stąd pomyłka Anity ,że to niby pluskwa?
OdpowiedzUsuńmama Borka i Maliny nie jest wiedźmą, co najwyżej jako przemiła kobieta rzuciła czar naturalny, ale nie o Magii Mniejszej teraz mowa...
UsuńBorek miał moment dysonansu poznawczego, bo mama zaskoczyła go pewną nową odmianą swoich gołąbków, ale szybko się z tego otrząsnął, bo czy gołąbki od mamy mogą być złe?...
Faktycznie ciekawy pomysł gołąbki w liściach szałwii. Na pewno daje niepowtarzalny smak. A jakby tak improwizować i zrobić gołąbki w liściach np mięty ananasowej , melisy....
OdpowiedzUsuńrozważyć można też wodorosty, tylko kwestia farszu, żeby to się komponowało...
UsuńW kwestii gołąbków już sobie wszystko wyjaśniliśmy :-)
OdpowiedzUsuńz grubsza szkicowo :)
Usuń