19 października 2025

SYTUACJA MALI + NOWA SYTUACJA ANITY

Przygoda Mali w klubie techno nie była zbyt długo przedmiotem zainteresowania. Kaśka tylko następnego dnia widząc dziewczynę przy pracy, jak zwykle pełną krasy swojej formy, skwitowała wszystko następująco:
- To trochę tak, jakby maratończyk przebiegł całą trasę sprintem. Dobrze, że Lalka zaczuwała nad tobą i cię nawilżała. Wielu ludzi zapomina sobie wtedy o wodzie, zwłaszcza, jak się jeszcze czymś przedtem naćpają.
- Przecież wiesz, że nic nie ćpam.
Mala zrobiła minę, jakby chciała się naburmuszyć.
- Tak, wiem. Tylko dziecinny szampan bezalkoholowy.
Zaś wątek miłosny mający tam miejsce Kaśka już kompletnie zignorowała. Ale ona taka jest, mało romantyczna. Już trochę bardziej zwróciły na to uwagę urlopujące Anita i Roxy, gdy Malina zadzwoniła do bratowej przewinąć jej przebieg wypadków. Przy czym nie sam moment, ale kwestia maga wydały im się bardziej wart omówienia. Za to Lalka dotrzymała danego słowa. Przekazała Mali numer jego telefonu, poprosiła ją też, aby doń zadzwoniła.
- W pierwszej chwili przypanikowałam, że on cię chce porwać. Ale co za idiotka ze mnie, bo dotarło do mnie zaraz, że każdy normalny człowiek by cię chciał wynieść na powietrze z tej duchoty. Zrobisz co chcesz, ale ja bym do niego zadzwoniła na twoim miejscu. Na mnie zrobił fajne wrażenie. Naprawdę się troszczył o ciebie, czy wszystko jest w porządku.
Do tematu powrócono dopiero wtedy, gdy cała piątka w komplecie spotkała się podczas pleciugowego czwartku, gdy Nita i Ruda już wróciły z urlopu. Roxy zapytała od razu, bezceremonialnie:
- No Maleczko, jak tam było z tym magiem?
- Słodko.
Mówiąc to Turbinka zmysłowo oblizała usta.
- Tego się domyślam, ale czy jest jakiś dalszy ciąg?
- Jest. Spotykamy się czasami. Testuję na nim różne techniki.
W tym momencie odezwała się Anita:
- No, a ten jak mu tam, Grzesio? Co z nim?
- Też testuję. Chcesz znać szczegóły?
- Może niekoniecznie.
- A ja z przyjemnością.
To wtrąciła Roxy, co Nita skomentowała:
- Byłabym w szoku, gdybyś nie chciała.
Po czym zwracając się do Mali dodała:
- Czyli obecnie ogarniasz dwa siusiaki?
- Coś w tym rodzaju. I niech nikt mi nie pieprzy żadnych bzdur typu, że w związkach fuckin' friends nie ma uczuć, bo prawdziwe emocje są właśnie w seksie, a ja akurat jestem zakochana w obu swoich gamoniach. Teraz kombinuję, jakby tu zrobić, żeby tak sobie ich przelecieć naraz. Ale...
Turbi upiła łyk kawy, poprawiła się na krzesełku i oznajmiła:
- Coś wam muszę wyjaśnić. Ostatnio jestem coraz bardziej zajętą osobą. Od niedawna doszły mi jeszcze zajęcia na uczelni. Do tego w klubie, odkąd Stryjo przejął nowy obiekt mam zapierdol nie do opisania. Więc nie mam czasu na związki w waszym stylu, tak, jak kiedyś byłam z Mirkiem. Z Grzesiem mam to już dogadane, bo on ma podobnie. Studiuje, pracuje, trenuje, coś tam jeszcze robi. Tyle, ile dajemy sobie siebie tyle nam wystarcza.
Roxy szybko weszła jej w słowo:
- Ależ ja to rozumiem. Teraz tak wiele par funkcjonuje. Mnie teraz jednak nie interesuje, jaki masz system miziania się, tylko powiedz mi coś więcej na temat tego maga. I wcale nie o te, najważniejsze sprawy mi teraz chodzi.
- To może od początku. Mag to jest za dużo powiedziane. To taki raczej uczeń czarnoksiężnika, raczej niedzielny, z doskoku. Moc mu wykryto jakoś niedawno, na początku lata. Niewiele zresztą ma tej mocy. Niech Malina powie, bo ja na początku byłam zaiste w transie i nic nie poczułam. Dopiero jak się znowu spotkaliśmy.
Lalka kiwnąła głową i dodała:
- To prawda. Ja moc czułam, ale dużo tego nie było.
Wtedy spytała Anita:
- Ale uczy się na maga, jak rozumiem?
- I tak, i nie.
- Doprecyzujesz?
- No. Tu w mieście mieszka chwilowo. U swojej ciotki, zawodowej wiedźmy zresztą. Tobie i Rudej może być ona nawet znana, bo mnie na pewno nie. On uczy się od niej.
Nagle wtrąciła się Malina:
- Jak to? Facet szkoli się u czarownicy? Coś tu nie tak.
- Nie powiedziałam, że jest na szkoleniu. On tylko się uczy od niej wybranych elementów teorii magii. Mówiłam, że ta jego ciotka jest zawodową. Głównie leczy. Za to on jest lekarzem. Przyjechał na dość krótko coś tam od niej sobie pouzupełniać, poznać inny punkt widzenia. Mniej myślenia, więcej czucia.
Wtedy wtrąciła się Roxy:
- Teoretycznie to raczej nie powinno działać. Bez przeszkolenia od podstaw to on wiele nie pojmie. Te podstawy może mu dać tylko facet. Nie będę już rozwijać, czemu to tak jest. Ale magia realna ma sporo elementów, które są jakby wspólne dla obu płci. Ta jego ciotka maga z niego nie zrobi. Ale jako lekarzowi niektóre sprawy mogą się przydać. Ułatwić mu pracę.
- On mi tak właśnie to tłumaczył. Że on nie chce uczyć się magii, tylko spojrzeć inaczej na pewne aspekty swojej pracy. Intuicję chce sobie poprawić.
Tu odezwała się Anita:
- Dla mnie to jest uczciwe podejście do sprawy. Co prawda mam dość duże wątpliwości, jak go to może wzbogacić, jego wiedzę lekarską, czy umiejętności. Ale na pewno go nie zuboży. Czyli rozumiem, że on niedługo wyjedzie? Co wtedy z wami?
Zanim Mala odpowiedziała wtrąciła się Ruda:
- Co ty się Nita martwisz? Jak wyjedzie to oni sami dogadają, czy zrobić z tego problem, czy nie. Ty lepiej popatrz na Młodą, aż cała kwitnie od tych miłości. Niech ci to wystarczy.
- Pewnie, że się cieszę. Ja tak tylko pytałam może nie z troski, ale takiej zwykłej babskiej ciekawości. Już więcej nie cisnę.
W tym momencie Mala poprosiła:
- To może teraz wy nam coś opowiedzcie o waszym urlopie. Fajnie się bawiłyście? Były jakieś zabawne akcje? O pogodę nie pytam, bo dobrze się bawić można w każdą pogodę.
- Jedna akcja była na pewno.
Mówiąc to Roxy spojrzała wymownie na Anitę i dodała:
- No, powiedz im. Mówimy sobie wszystko, tak?
- Co mam im powiedzieć?
- Ty już dobrze wiesz co. Bo zaraz ja im powiem.
Malina, Kaśka i Mala zmieniły się nagle w trzy znaki zapytania. Zapadła chwila ciszy. Anita uniosła się nieco nad krzesełkiem, rozejrzała dookoła, poprawiła majtki wcinające się w pupę, po czym usiadła i siorbnęła łyka kawy. Wreszcie oświadczyła:
- Więc zaistniała taka sytuacja, że jestem w ciąży. Nie robiłam jeszcze testu, ale my przecież czujemy takie rzeczy.
Po chwili ciszy pierwsza zareagowała Malina:
- Ulala. Brat i bratowa mi się rozmnażają. Będę ciocią? Bo jak dobrze rozumiem, to jest twoja chciana ciąża, tak?
Kaśka spojrzała na nią jakby karcąco.
- Głupszego pytania to już nie było na składzie? Jakby była niechciana, to Nitka by się od ręki pozbyła kłopotu, a nam nic nie mówiła. Bo po co?
To akurat jest prawda. Doświadczona czarownica potrafi dobrze kontrolować swoje kobiece sprawy. Na przykład regulować swój cykl wedle życzenia. Zaś usunięcie sobie pechowej ciąży to dla niej jak zrobić siku. Wiedza o sobie i panowanie nad tym to podstawa bazowego szkolenia wiedźmy. Taką szkołę przynajmniej wyznaje linia nauki magii realnej według Cioci Lali. Anita uśmiechnęła się tylko kontynując:
- Temat mamy z Borkiem dogadany już od jakiegoś czasu. Tylko musiałam jeszcze przemyśleć, jak to wszystko zrealizować. Bo ja od zawsze bałam się zmasakrować sobie cipę. Mam ją na przyjemniejsze cele, niż rodzenie dzieci. Rozważałam cztery opcje. Adopcję, surogatkę, cesarskie i na koniec naturkę. Sporo gadałam ze starszymi siostrami, które już mają dzieci. Które rodziły naturalnie dodam. Trochę mnie odparanoizowały, sporo ja sobie przepracowałam w głowie, w końcu wybrałam to ostatnie. Ale...
Tu Anita zawiesiła głos i znowu sięgnęła po filiżankę.
- Na pewno nie chcę rodzić tutaj, w tym kraju. Coś sobie wybiorę za granicą, pieniędzy trochę mamy odłożonych. Do tego pojedzie ze mną Roxy. Medycyna medycyną, ale osłona magii medycznej też jest ważna. No, i sama obecność Rudej, tak w ogóle.
Roxy znamy głównie jako zdolną biznes woman i ekspertkę od magicznych uroków, szczególnie miłosnych. Mało jednak było dotąd wspomniane, że magia medyczna to dziedzina, w której jest ona również znakomita.
Pytań żadnych już nie było, za to Mala zaczęła się kręcić, chować telefon, ogarniać jak do pójścia sobie. Na zdziwione spojrzenia czarociółek odparła:
- Bo mam jeszcze randkę z Łukaszem.
- Łukaszem? Tak go nazwałaś, czy...
- Na pewno go nie pytałam. Sam się szarmancko przedstawił na pierwszym spotkaniu, znaczy pierwszym jak zadzwoniłam do niego. Mnie się podoba, więc nic nie zmieniałam.
Wykonała swój rutynowy rytuał oblizywania i obściskiwania pozostałych pań, na koniec długo nie mogła się odlepić od Anity. Wreszcie oświadczyła:
- Kurwa! Ale fajna mamucha z ciebie będzie. Wzruszyłam się.
Za to gdy odchodziła swym radosnym krokiem Kaśka mruknęła:
- Czy to nie ona dziś miała płacić rachunek za kawę?
Potem wskazując palcem na Anitę oznajmiła:
- Kochana, rozumiem, że teraz często do klubu będziesz zaglądać? Mamy nowy produkt: zajęcia dla dupek w sytuacji jak twoja. Przed i po porodzie. Żeby szybko wracały do formy. Świetna instruktorka prowadzi, a twoja darmowa karta wjazdu cały czas jest ważna.

10 października 2025

GDY DEMONICA RUCHU MOCNO SIĘ ZMĘCZY

Tego czwartku skład przy stoliku w Pleciudze był mocno okrojony. Anita i Roxy wyjechały na urlopy, mocno zresztą spóźnione na skutek równie spóźnionych zbiorów nitowego Ziela. Nie miały zbyt oryginalnego pomysłu na ich spędzenie. Ubiegłoroczny wspólny wyjazd do leśnego ośrodka nad jeziorem wspominały nader fajnie, więc postanowiły to powtórzyć. Borek i Misiek przystali na ten koncept, zaś czy ochoczo, tego za bardzo nie wiadomo. Nikt ich za bardzo o to nie pytał, zresztą czy mieli jakiś wybór? 
Tak więc Malina, Kaśka i Mala siedziały tylko we trójkę siorbiąc jak zwykle znakomite pleciugato i paplając beztrosko na różne ważne babskie sprawy. Zaś gdy Lalka skończyła sprzątanie swojej ślicznej buzi umazanej bitą śmietaną z konsumowanej podczas rozmowy rurki pisnęła radośnie:
- Mam! Jedziemy do klubu potańczyć!
Kaśka i Mala wymieniły spojrzenia, po czym zwróciły oczy na psiapsię niemo żądając wyjaśnień. Więc Malina wyjaśniła:
- Oj jest taki fajny klubik techno, nie tak daleko stąd. Mariolka go odkryła jakieś dwa tygodnie temu, potem zajrzałyśmy tam we dwie i wygląda to na dosyć ciekawe miejsce. Dobrze nam to zrobi, jak porządnie wytrzęsiemy dupska.
Kaśka pokręciła głową mówiąc:
- Ja już wyczerpałam mój dzisiejszy limit trząchania dupskiem. Musiałam prowadzić trzy sesje ostrego aerobiku pod rząd. Żaneta zachorowała, zastępstwo było konieczne.
- Żaneta? A, ta, wiem która.
Mala przytaknęła, po czym dodała:
- Ale ja nie umiem tańczyć.
Kaśka zaoponowała od razu.
- Co tu jest do umienia? Widziałam, jak dziś twerkowałaś myjąc okna. Bardzo motywująco to działało na chłopaków z siłki. Tak się teraz tańczy obecnie. Żadna filozofia.
Notabene Mala, jak szefowa techniczna wcale nie musiała tych okien myć, wystarczyło tylko, że bardzo, bardzo ładnie poprosiła podległy jej personel. Ale wiadomo, jaka ona jest. Sensem życia Turbinki jest ustawiczne ruszanie się. Kaśkę wsparła Malina:
- Nie bądź Młoda taka skromna. Wystarczy, że się przejdziesz ulicą tym swoim radosnym krokiem i wszystkie maszty dookoła stają na baczność. Czyli ustalone. Niedługo zajrzy tu Mariolka i spadamy. Tak? Dogadałyśmy się?
Spojrzała na Maczetę, ale ta pokręciła głową.
- Beze mnie. Mam zresztą inne plany taneczne.
- Rozumiem, taniec na Daśku. Ale to masz zawsze...
- Właśnie nie zawsze. Trzy dni go nie było, bo gdzieś wyjechał służbowo. Wyskoczyło mu nagle i połamało nam plany. A ja ze swoimi osami w dupie raczej nie polemizuję. Zresztą komu ja to tłumaczę? Pierwszej piczce na dzielni.
Co prawda Kaśka była znana z kontrolowania własnej chuci, ale od czasu do czasu miewała takie napady kompulsji, że klękajcie narody. Tu nagle odezwała się Mala:
- Ja niby też miałam trochę inne plany taneczne, ale Grzesio jak kocha, to może poczekać. Za to nigdy jeszcze nie byłam w żadnej tancbudzie. Więc ja w to wchodzę.
- Grzesio? Tak ma na imię?
- Tak, znaczy nie. Ja nie wiem, jak on ma na imię, ale tak go roboczo nazwałam, dla celów komunikacyjnych. Czasem muszę go przecież jakoś zawołać.
- Do ciebie wołać? Do ciebie chłopy same biegną.
Malinie przerwała Kaśka:
- Ja rozumiem, że na pierwszych randkach imię nie jest istotne, ale ty się z nim już walisz jakieś kilka tygodni, więc...
- No, to jest Grzesio. A co, brzydkie?
- Już dobrze, dobrze. Bardzo fajne imię.
Tak się droczyły przez kilka minut, gdy zadzwonił telefon Maliny.
- No, Mariolka jest już na parkingu zwarta i gotowa. Młoda, zadzieramy kiece i wymarsz. Na kogo wypadło, na tego bęc. Kasia płaci dzisiejszy rachunek.
Wspomniana Kasia nagle została sama przy stoliku.
Co prawda powyższy klip nie jest techno, ale że ładnie konweniuje z całością, więc niech już sobie będzie. Za to techno wdzierało się do wnętrza auta Maliny, którym trójka pań podjechała pod klub. Ale zanim jednak wysiadły, Lalka sięgnęła po coś ze schowka.
- Lustereczko powiedz przecie, gdzie najbielszy śnieg na świecie?
Sprawnym ruchem podzieliła proszek na dwie ścieżki, zaś Mariolka zrolowała rurkę z banknotu. Tylko dwie, gdyż jak wiemy, Mala nie używała żadnych narkotyków, nie licząc rzecz jasna szałwii wieszczej podczas niektórych sabatów. Symulowała jedynie to używanie od czasu do czasu popijając swojego ulubionego szampana dla dzieci, zerowoltowego resztą. Więc Lalka wręczyła jej tylko lufkę nabitą Zielem, co Turbinki bynajmniej wcale nie zmartwiło. Po chwili wszystkie opuściły auto, zaś bramkarz przy wejściu do klubu kiwnął tylko głową z życzliwym, przyjaznym, uśmiechem i odprowadził wzrokiem trzy prześliczne blondynki zatrzymując go jedynie na ich pośladkach gdy już go minęły. Te blondynki zresztą przestały być blondynkami, gdy weszły do środka klubu. Malina i Mala bowiem utkały zaklęcie metamorfo, po którym fryzury całej trójki zaczęły błyszczeć trzema kolorami rastafariańskiej tęczy.
Tu wyjaśnijmy kwestię techniczną owego zaklęcia. Właściwie jest to cała obszerna grupa zaklęć, którym wiedźma może zmienić jakiś element swojej lub czyjejś powierzchowności. Tak naprawdę, to żadna fizyczna zmiana nie ma miejsca. Metamorfo jest urokiem, któremu ulega obserwator widząc iluzję czegoś, czego nie ma. Akurat zmiana koloru włosów, obrazek na ciele, czy jakaś korekta makijażu jest czymś banalnym nawet dla nowicjuszki po wstępnym szkoleniu, ale bardziej zaawansowane zmiany, na przykład wzrostu, figury, czy rysów twarzy to już wyższa szkoła. Tak umieją tylko tej klasy wiedźmy, co Anita lub Roxy. Na przykład ulubionym kawałem tej pierwszej było powiększanie sobie piersi, gdy szła do łóżka ze swoim chłopem. Mimo, że Borek znał tą zabawę, to zawsze dawał się na to nabierać, jego mina była wtedy bezcenna, gdy dłoń mu tonęła w ciele Anity, zatrzymując się nieco niżej, na tej prawdziwej piersi, odrobinę mniejszej. Za to czarownice z tej najwyższej półki, typu Ciocia Lala potrafiły na oczach zdumionego widza przybrać postać słonia, drzewa lub kotła pełnego fasolki po bretońsku. Jednak Malina i Mala, dość młode stażem wiedźmulki zadowoliły się wspomnianą zmianą koloru włosów. To już robiło wrażenie, choć one wcale nie były jedyne. Kilka dziewczyn na sali miało podobnie, do tego zresztą nie trzeba żadnych czarów, wystarczy odpowiedni lakier. Jednak nasze wiedźmy poszły krok dalej, gdyż włączyły sobie i Mariolce pulsację świateł na głowach, co już nie wydawało się takie proste do wykonania. Szczególnie imponująco wyglądała Mala, której rozpuszczone włosy sięgały prawie do talii. W pewnym momencie Malina podeszła do Mariolki, nachyliła się do niej i oświadczyła z dość marną zresztą nadzieją na bycie usłyszaną:
- I ona mi dziś mówi, że nie umie tańczyć.
Bo faktycznie, mimo swoich wcześniejszych obaw Turbina po wejściu na salę rzuciła tylko okiem po sytuacji, błyskawicznie rozpoznała, co się dzieje, po czym wskoczywszy w samo centrum zamieszania dała taki pokaz, jakby to robiła non stop od dziecka.
Co prawda kokaina działa bardzo krótko, co najwyżej kwadrans, ale Lalce i jej dziewczynie nie psuło to bynajmniej humorów. Pląsały radośnie, robiąc sobie przerwy od czasu do czasu, za to Mala była niezmordowana. Za to Malina, mimo że sama zajęta swoim transem, miała ją na oku, zaś po dłuższym czasie pokręciła głową i znowu odezwała się do Mariolki, która zapewne znowu jej nie słyszała:
- Trzeba Młodą nawilżyć, bo może być nieszczęście.
Odeszła do baru i po chwili wróciła taszcząc dwie butelki wody. Jedną wręczyła Mariolce, drugą zaś zaniosła Mali. Widać było, jak coś jej tłumaczy, wreszcie chwyciła ją mocno za kark i zaczęła poić z tejże butelki. Chyba nie było to zbyt łatwe, gdyż Turbinka ani myślała przejść w stan spoczynku, jednak zabieg nawilżania jej doszedł do skutku. Gdy wróciła powiedziała tylko:
- Nieźle jej odpierdoliło.
Tego jednak jej partnerka na pewno już nie mogła usłyszeć. Po czym trans trwał dalej, jak wcześniej do tej pory, Malina jednak czuła się jakoś odpowiedzialna za swoją psiapsię, więc co jakiś czas wyławiała ją wzrokiem. Przy okazji też sensowała otoczenie...
Przypomnijmy, że czarownice i magowie dysponują dodatkowym zmysłem, który pozwala im wykrywać źródła mocy w okolicy. Różna bywa czułość tego zmysłu, zależna od wielu czynników. Od cech osobniczych, od stażu czarowania, a także, między innymi, czy przyjęło się jakąś psychozabawkę. Na przykład Ziele wzmacnia tą czułość, psychodeliki jeszcze bardziej, ale już zwykłe narkotyki, takie jak alkohol, czy koka, mocno ją potrafią upośledzić. Gdy Malina weszła do klubu przez niecały kwadrans była ślepa i głucha na emanacje mocy, ale już potem jej percepcja wróciła na swoje miejsce. Niewiele jednak tej mocy stwierdziła w otoczeniu, być może miały ją jakieś nieliczne, nieświadome jej krypty. Ale sprawa nie jest bynajmniej taka prosta. Otóż wiedźmy, tudzież magowie, zwykle potrafią maskować swoją moc, czasem siłą samej woli, czasem też dla wygody podpierając się stosownym amuletem, który te emanacje tłumi. Mniej lub bardziej skutecznie, ale już nie komplikujmy. Niektóre starsze stażem wiedźmy z linii nauk Cioci Lali, takie jak Anita, czy Roxy miały po prostu tatuaże, bardzo niewielkie, prawie niewidoczne kropeczki nieco poniżej pępka, jednak młodsze, jak Malina, Kaśka, czy Malina musiały jeszcze poczekać, aż ich moc się bardziej ugruntuje, jakby dojrzeje. Dlatego też nosiły właśnie amulety. To mógł być kolczyk, wisiorek albo bransoletka, zależnie od upodobań. Ale na przykład czarownice z zakonu Benges wcale nie maskowały mocy, taką na przykład Zirę, z którą od niedawna kumplowała się Anita czuć było na kilkadziesiąt metrów, gdy przyjeżdżała do miasta. Pomińmy już kwestię, że żadne maskowanie nie jest doskonałe, stuprocentowo pewne, zgodnie z zasadą, że na każde czary można wynaleźć mocniejsze. Jeśli się umie.
Tak więc Malina nie czuła mocy Mali, gdyż nosiła ona dość silny amulet, bransoletkę otrzymaną od samej Cioci Lali. Nagle jednak poczuła. Wyjaśnienie mogło być tylko jedno: zwykłe zmęczenie materiału, przez które tańcząca Turbina po prostu zgubiła ów drobiazg. Szukanie takiej zguby w zaistniałej sytuacji było raczej niewykonalne, poza tym strata nie była aż taka wielka. Po upływie około doby amulet pozbawiony kontaktu z nosicielką tracił moc, wtedy dla przypadkowego znalazcy był niewiele wartym śmieciem. Niemniej jednak Malina wzmogła czujność, bardziej miała Malę na oku. Taka emanacja mocy mogła kogoś zwabić, bynajmniej niekoniecznie pozytywnie nastawionego.
I zwabiła. Aczkolwiek trudno powiedzieć, czy to centralnie ona, czy po prostu uroda Mali. Właściwie to od samego początku kręcili się przy niej jacyś gamonie, tak samo zresztą, jak przy Malinie lub Mariolce, ale to jednak ona zwracała na siebie największą uwagę. Tylko, że Turbi na nikogo nie zwracała uwagi. Była w transie, we swoim własnym świecie, poza tym wszechobecny huk muzyki tym bardziej nie pomagał, gdy ktoś od czasu do czasu próbował do niej zagadnąć. Dopiero gdy Malina podeszła po raz drugi, aby nawilżyć swoją psiapsię spojrzała nieco nieprzytomnym wzrokiem na mężczyznę, który podrygiwał obok i wyraźnie się do niej uśmiechał. Lalka zobaczyła to kątem oka, ale przy okazji poczuła też moc. Nie było jej zbyt wiele, ale na pewno nie była to uśpiona moc nieświadomego jej krypciaka. To był mag, niezbyt silny, zapewne niezbyt zaawansowany, ale zawsze mag. Wiekiem przypominał jej brata, ale w tych kręgach powierzchowność bywa bardziej myląca, niż wśród zwykłych bezmoców. On jej na pewno nie czuł, ale Malinie wcale nie zależało na tym, aby ktoś ją czuł. Wróciła do Mariolki, ale nie tańczyła już tak aktywnie, jak wcześniej, raczej leniwie podrygiwała do rytmu skupiając więcej uwagi na Mali i jej chwilowym sąsiedzie. O magach wiedziała niewiele, nigdy żadnego nie widziała, nie znała, większość jej danych to były opinie Roxy, przeważnie negatywne. Akurat, jak pamiętamy, Ruda była kiedyś w niezbyt długim związku z magiem, który zresztą źle potem skończył podczas nieudanej próby gwałtu na Kaśce. Mówiła po prostu tak:
- Magowie to chuje. Albo pedały, albo impotenci, albo jebani przemocowcy. Naprawdę bardzo nieciekawy rodzaj nagiej małpy.
Już bardziej obiektywnie wyrażała się Ciocia Lala:
- Procentowo jest ich sporo mniej, niż nas. Do tego są bardziej nietowarzyscy, niż nasze niektóre siostry. Ilu jest wśród nich gejów? Nie wiem, podobno faktycznie sporo. Za to takich sensownych, abstrahując już od seksualnych gustów spotkałam może ze trzech, czy pięciu. Dwóch nawet udało mi się zaliczyć, ale wiązać się z takim? Masakra. Nawet jako fuckin' friends. To zawsze musi się skończyć rzeźnią, bo zbyt silne, dominujące indywidualności się ze sobą ścierają. Zresztą Roxy sama tego doświadczyła, a jej siniaki kiedyś leczyłyśmy, pamiętacie przecież, jak ją obił.
Tak więc Malina miała pewne przesłanki, aby bardzo nieufnie przyglądać się relacji, która zaczęła rodzić się na jej oczach. Bo Mala wreszcie się do kogoś odezwała. Widać było wyraźnie, że on coś do niej mówi, ona coś do niego. Zapewne nie było to łatwe wśród grzmotów, które emitowały głośniki, ale na jakiś rodzaj dialogu to wyglądało. Ale było jeszcze coś. Od samego początku Mala tańczyła w jednym miejscu, prawie się nie przemieszczała. Jednak odkąd pojawił się mag, odkąd nawiązali kontakt, powoli zaczęli się przesuwać do boku sali. Wreszcie przystanęli przy ścianie, tym razem wyraźnie zamienili kilka słów, po czym uplasowali się w samym rogu. Tam już wyraźnie nawet nie podrygiwali, tylko toczyli rozmowę, zaś w końcu... Zniknęli.
Mariolka, która również od paru minut zaczęła obserwować całą scenę przysunąwszy się nagle do Maliny spytała jej prosto do ucha:
- Gdzie oni są? Co się dzieje?
- Są. Pod kopułą niewidką. Tylko ja ich widzę, chyba że jest jakaś jeszcze inna widząca na tej sali. Ale nie sądzę.
- Co robią?
- Na razie stoją. Ale czekaj, Mala przykucnęła, przyklęknęła... Juj, żesz kurwa! Widzę ją od tyłu, ale na przyszywanie guzika do rozporka to nie wygląda.
- Czy to znaczy, że...
- Co?!
Mariolka nic nie powiedziała tylko pokazała gestem dłoni i ustami jeden ze sposobów uprawiania miłości. Lalka kiwnęła głową dodając przy tym:
- Chyba tak.
Odwróciła głowę mówiąc raczej do siebie:
- Nie będę podglądać, głupio tak trochę...
Mariolka jednak domagała się dalszej relacji:
- No, i co dalej?
- Miolka, weź! Taktu może, co?
Malina wciąż patrzyła gdzieś w bok, trwało to wszystko jakieś ładne kilka minut, do chwili, aż usłyszała:
- Już są.
- Aha. Widzę.
Mala już stała twarzą do sali ocierając usta i otrzepując kolana. Po czym ze swoim jak zwykle radosnym uśmiechem ruszyła do miejsca, gdzie tańczyła od początku. Mag poszedł za nią i oboje już podrygiwali do rytmu wyraźnie uśmiechając się do siebie. Malina uśmiechnęła się i znowu mruknęła do siebie:
- Gol na wyjeździe liczy się podwójnie.
- Co mówisz?!
- Nie, nic. Chodźmy do baru, koniec przestawienia.
Czule klepnęła Miolkę w pupę i obie już po chwili raczyły się jakimiś drinkami. Tak upłynęła następna mniej więcej godzina. Obie panie wróciły na parkiet, Lalka podrygując co chwila patrzyła na tańczącą parę, ale nic nie dojrzała, co mogłoby wzbudzić jej niepokój. Jednak nagle Mala się zachwiała i choć jej nowy kolega próbował ją chwycić upadła na powierzchnię płaską. Malina ruszyła w tamtą stroną, ale po drodze zderzyła się z idącym tamże ochroniarzem. Zanim wymienili uprzejmości mag podniósł Turbinę, po czym niosąc ją na rękach ruszył do wyjścia. Lalka jednak zastąpiła mu drogę dość zdecydowanie.
- Gdzie?!
Mężczyzna wskazał głową na owo wyjście mówiąc:
- Na świeże powietrze!
- No tak, idź.
Malina machnęła ręką na Miolkę i ruszyła za nim. Już na zewnątrz mag posadził Malę na pobliskiej ławeczce, ona zaś otworzyła oczy. Mężczyzna oświadczył:
- Już lepiej? Jedziemy do domu.
Zrobił taki ruch, jakby chciał ją znowu wziąć na ręce, ale stojąca tuż obok Malina szybko zaprotestowała:
- Nie mój książę, ja ją zabieram.
- A kto ty jesteś?
- Jestem jej siostrą. Jesteśmy tu razem. I jeszcze coś.
Mówiąc to Lalka zdjęła maskę mocy. Mag cofnął się gwałtownie, po czym przyjrzał się jej dokładnie. Jakby się zawahał, ale w końcu wykrztusił pojednawczym tonem:
- Aha, czarodziejki, jakby jednej było mało. Na taką władzę to ja nic nie poradzę. Mogę jechać za wami? A może trzeba do szpitala, czy gdzieś?
Mala przymknęła oczy i opadła jej głowa, zaś Lalka odparła:
- Nic jej nie jest, po prostu przesiliła się i zemdlała. Nie możesz za nami jechać, ale jeśli ci jakoś na niej zależy, jeśli cię obchodzi, to daj mi swój numer telefonu. Obiecuję, że jej przekażę, poproszę, żeby zadzwoniła jak już dojdzie do siebie. Nie pytam, czy na to idziesz, bo innej opcji nie masz. Mioleczko masz kluczyki i podholuj proszę auto. Aha, i jeszcze to.
Malina podała Mariolce wisiorek na osobnym breloczku.
- Tym odklniesz antywora, dotknij nim tylko do klamki. A ty co, magiku? Czy moja siostra dostanie ten telefon, czy...
Mężczyzna szybko wyrecytował serię cyfr.
- Spokojnie, jeszcze raz.
Lalka sięgnęła po aparat. Mag powtórzył numer, po czym zapytał:
- Przepraszam, a jak twoja siostra ma na imię?
Malina parsknęła śmiechem.
- Po pierwszej randce już chcesz znać imię? Bardzo lubię ten nowy romantyzm, ja pytam dopiero po trzecim numerku. Sama ci powie, jak będzie chciała. A teraz daj jej grzecznie buzi i zabieramy panienkę do domu. 
Już w drodze Mala się ocknęła jakby bardziej zdecydowanie. Uniosła głowę odtuliwszy się od Maliny i spytała:
- Co się stało? 
- Nic, po prostu poszalałaś po całości i organizm puścił. Walniesz w domu porcję regenerum, wyśpisz się porządnie i jutro znowu będziesz zdolna do twerkowania. Wiesz, nawet fajny ten twój nowy kolega. Jakoś uczciwie mu z oczu patrzyło. A Ruda tak wiesza psy na magach.
- Jak to na magach?
- Nie poczułaś? W sumie miałaś prawo, byłaś na takim odlocie, że mogłaś tego nie zauważyć. Tak kochanie moje, miałaś szybki numerek z magiem. Musisz wiedzieć, że widziałam wszystko, no, prawie wszystko. Aha, i zgubiłaś amulet do maskowania mocy. Jutro na sabacie musimy ci z Kaśką zrobić nowy, tak na razie. Ciotki przyjadą, to ci zmontują porządniejszy.
- Mówisz, że widziałaś wszystko? Ale nie powiesz...
- Grzesiowi? Nie, nic nie powiem Grzesiowi. Po pierwsze, to ja go prawie wcale nie znam, a po drugie, to nie obrażaj, dobre? Ja nie kapuję, kapować nie wolno. 
- Motor został pod Pleciugą. Podjedziemy?
- Zapomnij. Ja cię na motor teraz nie puszczę, a my na nim nie umiemy. Jak zaklęty antyworem, to do jutra go nikt nie buchnie.
Ale Mala mogła już tego nie usłyszeć. W aucie było tak cieplutko, że po prostu zasnęła jak kotek. Tańczenie techno czasami bywa bardzo, bardzo męczące, nawet dla Turbinek.

21 września 2025

ISTOTA RANDKI

Gdy kelnerka w Pleciudze odeszła zostawiając na stoliku pięć pleciugato plus rurkę z kremem dla Maliny, cztery wiedźmy przez chwilę bacznie przyglądały się piątej siostrze, która wlepiając swe mangowe oczy we własny telefon gorliwie twerkowała krzesełko uśmiechając się przy tym wyjątkowo radośnie całą sobą. Wreszcie Anita spytała Roxy:
- Co jej jest?
- Nie widać? Ruchała, ruchała, aż się zabujała.
- Ja się kiedyś zabujałam przed.
- Wiem, tak niejako z góry, na kredyt. I trafiłaś bingo, farciaro. Ja się zapuszczam dopiero po. Gdy nie spróbuję, to nie wiem.
Podczas gdy obie tak sobie luźno konwersowały, to Malina akurat próbowała zajrzeć Mali do telefonu, nawet wręcz go jej zabrać.
- No, pokaż mi go, przecież oczami fotki ci nie przelecę.
Wreszcie Turbina uległa, bo tylko się droczyła i pokazała.
- Jak go widzisz?
- Masz dobry gust. Pokaż Kasi.
Ale Kaśka ze znudzoną nieco miną oświadczyła:
- Już mi to pokazywała w klubie. Dwa razy nawet, bo przy drugim zapomniała, że pokazała. Oryginał też zresztą widziałam. Tylko, że to nie nam ma się on podobać. Nie żyjemy w konserwatywnym socjalizmie powiatowym, gdzie otoczenie dyktuje, kto z kim ma się pukać. Więc jakie to ma znaczenie? Mala, chyba wszyscy ci się podobali przez ostatnie ileś tam tygodni? Ale mimo to każdy okazał się lamusem. Tak było?
- Jak by mi się nie podobali, to...
- To byś się nie dowiedziała, że to były lamusy.
- Ten akurat nie jest lamusem. Czy po trzeciej udanej randce mogę już mówić, że to jest mój chłopak? Bo planuję jeszcze dalsze.
Odpowiedziała Anita, która akurat usłyszała to pytanie.
- Nas o to nie pytaj. Z nim to sobie dogadaj.
Wtedy wtrąciła się Roxy:
- Tak w ogóle, to uroczyłaś go? Magicznie znaczy.
- Właściwie raczej nie, pojechałam naturalnie.
- Właściwie raczej?
- Bo się chwilę zawahał, jakby nie mógł uwierzyć, że...
- Że taka sexy super cipka go chce? To dobrze, lepszy taki soft niedowiarek, niż zagapiony w siebie narcyz. Nawet na jeden raz. Lepiej się takim powozi, łatwiej go zdominować.
- To nie o to do końca poszło. On po prostu żył w tej dziwnej bańce informacyjnej, że zanim się dowie, czy zamoczy, to musi zostać naciągnięty na jakieś żarcie, czy coś. Dla wielu ludzi takie coś to właśnie jest randka. Wciąż mało jeszcze wiem na te tematy, ale to akurat zdążyłam zauważyć.
- Ale tak niestety działa wiele kobiet. One wolą się nażreć i uciec, niż porządnie poruchać. Taki akurat mają gust, więc tak właśnie rozumieją pojęcie randki. Dlatego ten twój nowy chłopak jest częściowo usprawiedliwiony.
- Mnie się już nie chciało, nie miałam chęci mu tłumaczyć pewnych rzeczy, więc taki drobny, chwilowy uroczek rzuciłam. Żeby nie tracić czasu na bzdury. Ale potem już pojął, mądre gamonisko, szybko się uczy.
Wtedy wtrąciła się Anita:
- Może już skończmy o siusiakach, tylko zajmijmy się sabatem?
- Tym w poniedziałek, kwartalnym? Bo jutro się nie spotykamy?
Anita spojrzała zdziwiona na Malę.
- Już od tygodnia to wiemy. Tak ustaliłyśmy.
- Chciałam się tylko upewnić. To ja sobie jutro znowu porandkuję.
- Ale zajrzysz do mnie w sobotę rano?
- Na ziołokosy? Jasne. Obiecałam, to tak ma być.
Wiedźmy zajęły się omawianiem detali technicznych jesiennego, kwartalnego sabatu, jednak zanim do niego dojdzie, to wcześniej ma mieć miejsce wspomniany sobotni poranek. Wspomnimy może kiedyś o nim, bo też było ciekawie.

15 września 2025

PRZEZ ZDROWIE DUCHA DO ZDROWIA CIAŁA

Od paru dni Mala faktycznie nie ma czasu na sprawy bazowe. Nie, nie dlatego, że jeździ do szpitala doglądać swojego byłego, czy jego ostatnią niunię. To już jest zamierzchła historia. Oboje dość szybko dochodzą do siebie po niefortunnej randce podczas jazdy autem, żadnych czarów już im nie trzeba. Teraz Turbinka ma inną sprawę na swojej ślicznej, mądrej blond główce. Spędza czas na naradach. Są to narady wierchuszki Oktagonu, jak urządzić, jak zagospodarować nowy budynek klubowy, który Stryjo pozyskał do celów rozwijania działalności. Jak wiadomo, Mala przez około piętnaście miesięcy awansowała, od szeregowej konserwatorki powierzchni nie tylko płaskich do roli szefowej technicznej. To ona wraz ze swoim zespołem dba, żeby nic się nie odkręciło, nie urwało, żeby działało jak należy, żeby też było czysto, higienicznie. Robi to znakomicie. Nic się nie psuje, nic nie nawala, zaś wazony sanitarne nadają się wręcz do użycia nawet jako naczynia stołowe. Sanepid do Oktagonu nie zagląda, nie ma się do czego przyczepić, nie ma opcji, aby jakiś inspektor wziął nawet grosik pod stołem. To po co ma zaglądać, tracić swój czas? Wszelkie inne socjalistyczne kontrole prywatnych przedsiębiorstw również nie mają czego tu szukać. Tak więc Mala jest obecnie szalenie ważną osobą. Jej zdania słuchają wszyscy: Stryjo, Stryjna - księgowa zresztą, Kaśka - wiceszefowa całego zamieszania, oraz każda inna osoba tam pracująca. Co prawda kwestie merytoryczne to nie jest działka Młodej, ale okazuje się, że na ten temat też warto jej posłuchać. To wszystko dlatego, że jest nad wyraz ruchliwa, wszędobylska, tak więc zna mnóstwo spraw, których tylko pozornie nie musi znać. Na przykład jaki jest przerób tygodniowy, czy miesięczny takich pomieszczeń, jak siłownia, czy też workownia. Albo jakie zajęcia centralnie prowadzi kadra instruktorska. Bo to Mala decyduje, jak zorganizować takie, czy inne pomieszczenie, aby im ułatwić pracę, zaś klientom ułatwić decyzję, aby znowu tutaj szybko wrócić. Najlepiej to kiedyś podsumował Stryjo rozmawiając ze Stryjną podczas konsumpcji śniadania:
- Na liście płac mamy najlepsze trenerki, najlepszych instruktorów. Ale bez tej dziewczyny nie ma tego biznesu.
Ta dziewczyna słysząc drugie zdanie pewnie by zaprzeczyła, gdyż jest bardzo skromną osobą, która tą skromność wyraża zdaniem:
- Jeśli ja coś umiem, to wszyscy mogą to umieć.
Tego poglądu akurat nie podziela Kaśka. Jej bańka informacyjna jest bardzo realistyczna: zaludnia ją mnóstwo idiotek oraz jeszcze więcej idiotów. Za to bańka Mali często neguje wręcz całkowicie istnienie takich typiar i typiarzy.
Ale to już jest osobna historia. Aktualna jest taka, że cała ekipa zarządzająca omawia teraz zawzięcie plan nowego obiektu, każde pomieszczenie, tak osobno, jak też holistycznie. Właśnie wszyscy chwilowo utknęli nad jednym niewielkim, raczej niezbyt ważnym wycinkiem przestrzeni użytkowej. Najprostszy pomysł miał Stryjo:
- Może niech Mala urządzi tam jakiś swój magazynek.
Ale Turbi zaoponowała:
- Magazynków u mnie dostatek. Chyba wiem, co tam można zrobić. Coś, co przyniesie nam jakieś pieniądze.
- Zamieniamy się w słuch.
Mruknęła Kaśka, zaś Mala rzuciła jedno słowo:
- Wyszalnia.
Chór zgodny zapytał:
- Wy... Wyco?
- Inaczej, tak naukowo absorberium stresu.
Kierownik sklepu z odżywkami i suplementami, znany jako Jacuś usłyszawszy trudne słowo poprosił nieśmiało:
- Możesz cuś więcej, bliżej, dokładniej?
- To nie jest mój pomysł, zastrzegam. To dosyć stara koncepcja, kiedyś przewidziana literacko, za to teraz już realizowana tu lub tam. Popularnie mówi się na to rage room. To jest taki pokoik, gdzie ktoś zestresowany może się wyszaleć, odreagować napięcie. Najprostszy wariant, to obijamy ściany na miękko, wygłuszamy, na środku wieszamy coś do walenia sobie weń, wpuszczamy klienta wkurzonego, wypuszczamy odgrzybionego od złych wibracji.
Kaśka pokręciła głową.
- To przecież robi wielu ludzi w workowni.
Dla wyjaśnienia: workownia to taka sala, gdzie są umieszczone worki do walenia lub też taki bardziej wyrafinowany sprzęt, jak makiwary, muk yan jongi, czy jakieś tam kukły do łomotania weń. Jedni szlifują tam techniki walki lub sportów walki, inni właśnie na tych artefaktach dają jedynie upust furii, bez skupiania się na poprawności technicznej, łomoczą aby tylko łomotać.
- Masz Kasiu rację, ale tylko od pasa w górę. Na wspólnej sali ludzie jednak jakoś się kontrolują. Za to gdy zostawić ich samych, zapewnić prywatność, dyskrecję, dać im jakieś tam narzędzia, zaaranżować pomieszczenie, wtedy mogą iść na całość. Będą za to musieli rzecz jasna zapłacić. Czy Stryjo czuje temat?
Znowu jednak wtrąciła się Kaśka:
- Taki może nawet się zesrać z tej swojej złości?
- Nie takie rzeczy już tu sprzątałam.
Zapadła cisza. Wszyscy patrzyli to na Malę, to na siebie nawzajem, to na Stryja, który jakby się chwilowo zawiesił. Zrobiło się nudno, wreszcie odezwała się Kaśka:
- Stryju, pracujemy.
Więc Stryjo sapnął, odchrząknął, odkałsnął i oznajmił:
- Wchodzimy w to, robimy to.
Avunculus locutus, causa finita. Dodał tylko jeszcze:
- Na kiedy mi doniesiesz gotowy, konkretny projekt?
- Ile wariantów?
- Jeden. Ten najlepszy. Zresztą już masz moją zgodę na wykonanie. Dostarcz mi tylko wstępną kalkulację, cały biznes plan dla tego odcinka. Pieniądze są, jakby co.
- Na jutro? Bo na wczoraj to sorry, jestem bardzo zajętą osobą.
Kaśka prychnęła śmiechem, gdy usłyszała swoje własne ulubione powiedzonko, zwłaszcza, że Mala zrobiła przy tym minę słodkiej idiotki zgapioną od Maliny. No cóż, jej długie, bujne blond włosy, nawet sztywno upięte do pracy do czegoś ją zobowiązywały.
Gdy wszyscy rozchodzili się po naradzie u Stryja, Mala na fajrant obeszła jeszcze szybko kilka pomieszczeń. Było już dość późne popołudnie, ale żarówki nie wybierają, nawet te kupione od firmy Eternity, zawsze któraś może pieprznąć. Ogólny ruch na obiekcie był niezły, zaś gdy Turbi zajrzała na siłkę ujrzała tam niezłe mięcho godne uwagi. Jej mangowe oczy zabłysły nagle, metaforyczne mrówki w dupie zaroiły się były dość gwałtownie. Przyjrzała się uważnie swojemu nowemu znalezisku.
- Na razie mam misję. Ale jak przyjdziesz tu za parę dni, to jesteś mój. Trafiony daleko wtedy nie ujdziesz. Króliczku ozdobny.
Westchnęła tak raczej do siebie, niezbyt zobowiązująco, po czym radośnie uśmiechnięta całą sobą ruszyła do szatni.

12 września 2025

DOBRE WRÓŻKI

Jak wiadomo, Kaśka jest bardzo zajętą osobą, do tego świetnie umiejącą gospodarować własnym czasem, więc ma go także na spotkania ze swoją najlepszą psiapsią Maliną. Co prawda odkąd obie nauczyły się czarować magią realną jej rola jako ochroniarki, gdy Lalka znowu zafunduje sobie jakieś tarapaty, mocno zmalała, ale wciąż jest studnią jej najbardziej prywatnych zwierzeń. Tego dnia zaczęły od zakupów. Jako, że zakupy to bardzo wieloznaczne słowo, to wyjaśnijmy, że te konkretne nie polegały na zaopatrzeniu lodówek, ani na szwendaniu się po galerii zamieniając po drodze hajc na tony zbędnych śmieci. Ten drugi sport Kaśce akurat jest obcy, zaś Malina uprawia go tylko mając u boku za towarzyszkę Mariolkę, swoją partnerkę. Te zakupy były bardzo męskie, obie panie poszły jedynie prosto do eko shopu kupić sobie po puszce kasztanów wodnych. Potem Lalka zaciągnęła swoją psiapsię do niedawno wynalezionej kafejki. Tej samej, którą niedawno poleciła Roxy, która potem będąc tam pogoniła małoletnich inceli. Ale to już było opowiedziane, nie ma co do tego wracać. 
Tym razem umościwszy swoje nadzwyczaj apetyczne pupcie na stołeczkach przy tym samym stoliku, który niedawno zajmowała wspomniana Ruda ze swoim Miśkiem, frukały sobie smufi przez ekosłomki. Przy okazji też, Malina umazana kremem ciacha, które sobie zawinszowała do tego swojego smufi referowała, jak to znowu ostatnio przeleciała jakiegoś chłopa.
- Tylko nie mów tego Młodej.
Jak pamiętamy, Młoda, czyli Mala ratowała kiedyś związek Maliny z Mariolką, która przypaliła wtedy swoją dziewczynę z jakimś gamoniem. Od tamtej pory Lalka nauczyła się lepiej bunkrować swoje przygody na boku, nie taiła ich tylko przed Kaśką, która właśnie odpowiedziała:
- Nie obrażaj piczo uszata, dobre?
W pewnych sprawach dotyczących Maliny Maczeta była szczelna niczym miłosne otwory tytanowej dziewicy, nie istniały tortury, które by ją zmotywowały do wyjawienia malinowych sekretów. Inna sprawa, że jest to czysta teoria, bo najpierw trzeba by ją złapać, co jest zdecydowanie awykonalne. Ale easy, easy, one tak często żartują. To był ich nie pierwszy, nie ostatni zresztą taki dialog. Teraz była kolej na kwestię Maliny:
- Bo Miolka nie pojmuje, że z chłopem to się nie liczy. Strasznie ją kocham, ale ta sprawa jest z nią niedogadywalna.
- Tak, wiem.
Tylko Kaśka pojmowała Lalkę do spodu, jej jazdy, odbicia, odklejki. Cierpliwie więc teraz słuchała, niczym o-sensei Kot Yamaguchi, dalszych wynurzeń swojej psiapsi, które zresztą znała na pamięć. Nagle jednak rysy jej twarzy jakby wyostrzyły się. Coś było nie tak. Mówiła jej to Intuicja, którą Wojowniczka Ulicy świetne sensowała od dawna, czytała jej przekazy zanim jeszcze została wiedźmą.
Galeryjną alejką szła wtulona w siebie mieszana parka. Niby nic specjalnego, niejedna co najmniej lubiąca się parka tak chodzi. Niczym specjalnym nie były też ciemne okulary, które ładniejsza połowa tej parki miała na twarzy. Mimo to Kaśka poczuła jakieś nieciekawe wibracje, gdy mijała siedzące przy stoliku wiedźmy. Malina też coś poczuła, bo nagle przestała szczebiotać i spojrzała ukradkiem na przechodzących. Patrząc zobaczyła ramię kobiety założone za plecy. Palce jej dłoni wykonywały jakieś ruchy, jakieś gesty. Trochę przypominało to tajne, umówione znaki, które to przekazują sobie na boisku zawodniczki, czy zawodnicy niektórych gier zespołowych. Zwykły przechodzień pewnie by ich wcale nie zauważył. Ale Kaśka i Malina były niezwykłe, zaś ich niezwykłość nie polegała jedynie na ich powalającej urodzie. Spojrzały szybko na siebie, po czym Lalka, mająca bliżej poderwała swoje ponętne kształty ze stołeczka. Wyprzedziła idącą parkę, po czym stanęła naprzeciwko kobiety.
- No hejka, co jest z tobą? Nie dzwonisz, nie piszesz, nie odzywasz się, focha masz do mnie jakiegoś, czy co?
Mówiąc to objęła dziewczynę, zaś na jej towarzysza coś szybko syknęła. Gdy mężczyzna przystanął pod wpływem zaklęcia oderwała kobietę od niego i prowadząc ją do stolika rzuciła:
- Spokojnie, już jest bezpiecznie.
Posadziła ją na stołeczku naprzeciw Kaśki, sama zaś wróciła do stojącego nieruchomo faceta i odprowadziła go na bok. Kobieta obejrzała się, ale Maczeta chwyciła ją za ramię mówiąc:
- On już jest niegroźny. Mów, co się dzieje.
- On ma moją kartę bankomatową.
Kaśka syknęła coś hisslangiem do Maliny, ta zaś już po chwili wręczała właścicielce kolorowy kawałek plastiku. Ta przyjmując go oświadczyła drżącym głosem:
- Mają moją córeczkę.
- Ilu ich jest?
- Ten i drugi u mnie w domu.
Znowu obejrzała się, ale Kaśka ścisnęła jej ramię mocniej.
- Tym typiarzem już się nie zajmuj. Gdzie to jest?
- Taki blok niedaleko galerii.
- Zaraz tam pojedziemy, ale najpierw...
Uniosła kobiecie okulary.
- Ujuj, nienajlepiej.
Położyła jej dłoń na policzku niedaleko oka. Na chwilę.
- No, gotowe. Buźka jak nowa. Tylko bili?
Dziewczyna zamiast odpowiedzi pochyliła się i wybuchła płaczem ukrywając twarz w dłoniach. Kaśka podsunęła się do niej na stołku i przytuliła ją do siebie. Malina zaś podała chusteczkę.
- No, już. Idziemy na parking.
Galeryjną alejką szły sobie dwie pary. Przodem Kaśka plus nowo poznana kobieta, kilka zaś metrów za nimi Malina, obok której, niczym przypięty niewidzialną smyczą kroczył niepewnym krokiem porażony urokiem głupiego jasia jeniec. Na parkingu czekał zielony, klubowy van. Wiedźmy nie planowały żadnych wielkich zakupów, ale Maczeta coś czuła, że ten wehikuł będzie lepszą opcją, niż motocykl. Być może też tylko miała taki kaprys? Malina otworzyła tylne drzwi auta.
- Do wozu złamasie!
Gdy złamas posłusznie wsiadł zatrzasnęła za nim te drzwi, po czym szybko dołączyła do pań siedzących z przodu. Gdy Kaśka ostro ruszyła coś głucho łupnęło z tyłu auta. Malina zarechotała.
- Było się czegoś trzymać.
Za to gdy już wyjechały z parkingu Maczeta spytała siedzącej pośrodku między wiedźmami pasażerce:
- To gdzie jest ten blok?
- Za tym tutaj następny.
- Dobrze. Mam jeszcze takie mało taktowne, prywatne pytanie. Pomyśl, że jesteś u lekarza. Czy tam na dole wszystko gra? Nic cię nie boli? Bo różnie to bywa.
- Nie. Wszystko w porządku. Musiałam im tylko obu...
- Dobrze, nie kończ już.
Za to Malina skomentowała:
- Technika nieważna, gwałt to gwałt. Jak to się w ogóle stało?
- Odebrałam Kasię wcześniej z przedszkola...
- Kasię?
- Tak, a co?
Obie wiedźmy uśmiechnęły się do siebie.
- Nic, wszystkie Kasie to fajne dziewczyny. Odebrałaś i?
- Byłyśmy w sklepie. Potem poszłyśmy do domu. Oni już tam byli. Chyba się nas nie spodziewali. Trochę się szamotaliśmy, ten drugi mnie uderzył kilka razy. Potem zabrał mnie do drugiego pokoju, tam mi kazał, żebym... Wiecie co.
- Wiemy. Mów dalej.
- Potem się zmienili. Przyszedł ten, co jedzie z nami, a tamten poszedł do Kasi. Mówił, że przy dziecku to tak trochę głupio, niepedagogicznie, żeby widziało, jak mama  to robi.
- Pedagodzy w dupę jebani się znaleźli.
Warknęła Kaśka, po chwili zaś zatrzymała furgon pod blokiem.
- Siostro, masz sugestrix?
- Mam.
- To daj mi proszę, bo mam plan.
- No?
- Idźcie pod wejście do klatki schodowej. Ja zaraz dołączę z tym zbójem. Poczekajcie chwilę na nas.
Kaśka wyprowadziła z furgonu dochodzącego już do siebie zbója. Dotknęła mu czoła palcem zwilżonym sugestrixem, po czym coś poszeptała do ucha. Po chwili cała czwórka stała przy domofonie.
- Które piętro?
- Drugie.
- Winda?
- Tak, jest winda.
- Dzwoń.
Kobieta wcisnęła odpowiedni guzik. W głośniku coś zachrobotało, wtedy stojący przy kobietach jeniec powiedział:
- To my. Mamy wszystko.
Po paru minutach wszyscy byli już pod wejściem do mieszkania. Kaśka pokazała mamie Kasi, żeby wchodziła. Drzwi były otwarte, więc kobieta weszła, za nią zbój, potem już nikt. Ale te drzwi jeszcze chwilę były uchylone. Mężczyzna stojący w przedpokoju był wyraźnie zaskoczony, gdy nagle pojawiły się przed nim dwie obce kobiety. Kaśka zdjęła z obu zaklęcie kopuły niewidki, zaś Malina rzuciła urok głupiego jasia. Z pokoju wyszła dziewczynka, którą mama opadłszy na kolana od razu przytuliła do siebie.
- Kasiu, nic ci nie jest? Nic ci ten pan nie zrobił?
- Nie. Był bardzo miły. Pomagałam mu pakować rzeczy do torby. Mówił, że mama tak kazała i zaraz przyjdzie. A kto to są te panie?
Panie uśmiechnęły się do niej, zaś Malina oświadczyła:
- My jesteśmy dobre wróźki.
- Pobawimy się?
- Nie teraz Kasiu. Pomożesz mamie pochować te wszystkie rzeczy.
Lalka pokazała na torby stojące w drzwiach do drugiego pokoju. Zaś Kaśka przykucnęła przy matce i córce pytając:
- Na pewno ten pan nic ci złego nie zrobił?
- Nic. Powiedział tylko, że jestem bardzo grzeczna.
Malina wtrąciła:
- Tak, czy owak obaj mają prze...
- Lalka, nie przy małej. Kontroluj dzioba.
Tak Kaśka przerwała Malinie, po czym spytała mamę Kasi:
- Na pewno dobrze się czujesz? Coś możemy jeszcze zrobić dla ciebie? Malinko, masz sedacjum? To musiało być stresujące.
Przykucnęła przy dziewczynce mówiąc:
- A wiesz, ja też jestem Kasia. 
Mama Kasi uśmiechnęła się.
- Acha, rozumiem. Co z nimi zrobicie? Weźmiecie na policję?
- Powiedzmy. Lepiej nie pamiętać, że tu w ogóle byłyśmy, że coś się stało. Za to nieźle jest pójść do administracji, narobić rabanu, żeby zmienili domofon. Przecież ten zamek na dole jest tylko tak pro forma, ledwo co przysmarkany. Swoje zamki też pozmieniaj. Jak chcesz, to ci przyślemy tu kogoś, kto zrobi to wszystko najlepiej. Też dobra wróżka. Znasz w ogóle tych zbirów?
- Nie, pierwszy raz ich spotkałam.
Tu wtrąciła się Malina:
- Trochę głupio to rozegrali. Mogli ci tylko zabrać kartę, pin byś sama im wyśpiewała. Ale na szczęście tak to jakoś jest, że połowa zbójów wpada przez własną głupotę.
Kaśka wstała mówiąc:
- No, to pomyśl jeszcze, w czym ci możemy pomoc?
Mama Kasi wstała również odpowiadając:
- Przede wszystkim to ja wam bardzo dziękuję. Tak w ogóle, to Teresa jestem. Jakoś nie było kiedy wcześniej się przedstawić.
- Nic się nie stało, sytuacja była bardzo nie sprzyjająca kurtuazji towarzyskiej. To chcesz jutro tą wymianę zamków? Robocizna na koszt firmy. Zwrócisz tylko za same zamki.
- Chyba poproszę.
- To bądź w domu jutro po południu. Przyjedzie do ciebie taka trochę młodsza od nas dziewczyna. Bardzo miła i znająca się na rzeczy. No, Malinko, zawijamy zbójów. Daj im instrukcje na drogę. 
Lalka zaprocedowała sugestrixem programując zawijanych zbójów. Już wszyscy zbierali się do wyjścia, gdy Teresa spytała:
- Będą mnie jeszcze gdzieś wzywać? Nie chciałabym opowiadać wiecie o czym. Słyszałam, że kobiety nie są zbyt fajnie potem traktowane. Te poniżające procedury.
- Dla ciebie sprawa jest już zakończona. Resztą my już się zajmiemy. Kasiu naprawdę byłaś bardzo grzeczna, a twoja mama jest bardzo dzielna. Teresko, jakbyś coś jeszcze potrzebowała, być może tylko pogadać, to śmiało powiedz to jutro tej dziewczynie od wymiany zamków. Możesz jej zaufać we wszystkim.
Na znak Kaśki zbóje wyszły pierwsze, za nimi wiedźmy. Będąc już w windzie Malina spytała swoją psiapsię:
- Co z nimi zrobimy? Na psy?
- Żartujesz? Jedziemy do knieji, do komendy leśnej pod miastem.
Kaśka nie miała zwyczaju wysługiwać się policją. Przeważnie sama brała sprawiedliwość w swoje ręce. Miała dość ciekawy podział złoli. Tym mniejszego kalibru, rokującym jej zdaniem jakieś nadzieje spuszczała okrutne bęcki, po czym niczym pewien legendarny japoński mistrz jujitsu, lekarz zresztą do tego, pomagała im się poskładać dając drugą szansę. Ale gwałt plus jeszcze bicie ofiary to dla niej był już grubszy kaliber. Takim łobuzom żadna druga szansa nie przysługiwała, zaś okrucieństwo Maczety wobec nich było okrutniejsze, niż tylko okrutne. Dlatego zakończymy teraz nasze opowiadanie, pożegnamy zielony furgon zmierzający do knieji, gdyż czytająca jak zwykle niezwykle uważnie, ze zrozumieniem Kawiarnia nie chce wiedzieć, co owa knieja miała zobaczyć. Wystarczy jedynie mieć uświadomione, że sprawy dwóch pasażerów tego pojazdu miały się nadzwyczaj źle. 
A może jakieś pomysły? Bardzo cenimy różne ciekawe, kreatywne uwagi, które Kawiarnia zamieszcza potem na forum tego bloga. Na blogu nie może, bo nie zna loginu, ni hasła.

07 września 2025

BRAKUJĄCE SŁOWO

Jak pamiętamy, Magda Maczuga i Mirek Orski ulegli wypadkowi samochodowemu, zaś okoliczności, sytuację tuż przed nim można uznać za dość ciekawe, czy też wręcz pikantne. Gdy tylko Mala dowiedziała się, co się wydarzyło, od razu ruszyła do szpitala, motywując też przy okazji pozostałą czwórkę psiapś, żeby jej towarzyszyły. Po drodze, już pod szpitalem podzieliły role, ustaliły że na pierwszy ogień pójdą na ojom Anita i Roxy, jako najstarsze, doświadczone, mające najlepszą orientację w magii medycznej. Wiadomo, że zaklęcia pomocowe, szczególnie te medyczne bywają najtrudniejsze, najbardziej złożone, często też nie działają od razu, zwykle też nie można ich stosować za jednym zamachem, tylko raczej etapowo, aby osiągnąć oczekiwany skutek. Bywa też, że czasem magia potrafi być bezradna. Są choroby, dysfunkcje, które są oporne na magię, są też oporne na medycynę. Bywają też oporne na jedno oraz drugie.
Ale zanim wspomniane czarownice dobrały się tak poważniej do poszkodowanych pierwsza na zwiady poszła Mala. Bez żadnych czarów, tylko swą magią naturalną, używając tylko takiego uroku bardzo, bardzo ładnie poprosiła lekarza prowadzącego, żeby zapomniał na chwilę o tajemnicy lekarskiej, przekonała go do tego, że tu akurat ta tajemnica nie ma żadnego sensu, oraz aby zgodził się na odwiedzenie chorych, których stan nie był zbyt zabawny. Mając już niezbędne informacje Nita i Ruda zaczęły działać. Po tej wizycie było już widać pierwsze efekty, ale na razie to był dopiero początek. Przez kolejne dni wiedźmy zaczęły przyjeżdżać na zmianę, co uważały za dość dobry pomysł, że przysłowie na temat sześciu kucharek nie ma tu zastosowania, gdyż każda mogła korygować ewentualne błędy innej, poza tym miało to też walor edukacyjny dla wszystkich. Pewnego dnia do szpitala pojechała Kaśka oraz Mala. Leczenie Maczugi progresowało dość szybko, jednak Orski wciąż jeszcze nie wybudzał się ze śpiączki. Tak więc Kaśka siedząc przy Magdzie zrobiła już to, co miała tego dnia do zrobienia, obie prowadziły dość luźną raczej pogawędkę, za to Mala przy Mirku miała drobne urwanie piczy, ładowała weń mnóstwo mocy. Już była bliska poproszenia psiapsi o wsparcie, gdy nagle pacjent otworzył oczy. Turbinka poczuła, że jego umysł szybko rozkręca się próbując rozpoznać sytuację. Chciała wezwać jakiś personel oddziału, gdy mężczyzna przemówił:
- Jestem w szpitalu?
- Tak, jesteś w szpitalu.
- Magda żyje?
- Żyje. Leży w sali obok, ma się już dość nieźle.
- Ile czasu już...
Przerwał nagle trochę odpływając, ale Mala położyła jedną dłoń na jego brzuchu, nieco poniżej pępka, tam, gdzie jest punkt dan joen, drugą na jego czole, sycząc przy tym hisslangiem jakieś zaklęcie. Mirek wreszcie wrócił do siebie, znów zakontaktował. Patrzył na twarz dziewczyny, słyszał jak syczy, zatrybił już, że ona czaruje. Widział już ją taką parę razy, gdy jeszcze byli razem. Ale jedna rzecz mu się nie zgadzała. Toć ona nie była lekarką, nie była pracowniczką szpitala, zaś ich relacje od pewnego czasu nie były już takie, jak kiedyś. Co więcej, on wiedział, że zachował się wtedy niefajnie, że odeszła od niego, że ma prawo mieć doń żal. Jak brzmi to pytanie, jak brzmi to słowo? Gdy otworzyła oczy, przestała syczeć, wtedy zadał jej pytanie, ale zupełnie inne:
- Leczysz mnie?
- Próbuję tylko pomóc.
- Tymi swoimi czarami?
- Tak. Swoimi czarami.
Zamilkł, spojrzał na sufit nad sobą. Zamknął oczy, po chwili otworzył. Spojrzał na jej jak zwykle uśmiechniętą radośnie buzię, choć tym razem bardziej skupioną, niż radosną. Odetchnął kilka razy głęboko, wreszcie... Umysł mu eksplodował, bo miał już to słowo, mógł zadać to pytanie.
- Dlaczego?
- Co dlaczego?
- Dlaczego to robisz?
Wielkie, mangowe oczy młodej wiedźmy otworzyły się nagle na całą ich szerokość, brwi uniosły się do góry, a cała jej twarz wyrażała bezgraniczne zdumienie. Wreszcie Mala uśmiechnęła się do niego i odpowiedziała:
- Bo jesteś chory.

04 września 2025

CIACHO W GALERII

- Misiaczku, pojedziemy do galerii?
Roxy zwykle miała dość szczególnisty sposób zadawania pytań swojemu chłopu. To były raczej konstatacje, gotowe odpowiedzi, które zawierały dość jednoznaczny przekaz, że próba polemiki jest niezbyt fortunnym pomysłem. Więc Misiek tak już bardziej dla formalności zapytał:
- Znowu na zakupy? Byliśmy niedawno.
- No coś ty? W takich butach?
To była dobra wiadomość, gdyż Ruda mówiąc to uniosła do góry jedną ze swoich nienagannych nóg prezentując gotową do wyjścia stopę. Generalnie nie przepadała za szpilkami, jak większość czarownic, uważając je za niepraktyczne, do tego niezdrowe na kręgosłup. Ale czasami, na krótkie wyjścia obuwała je, co więcej, perfekcyjnie umiała ich używać. Bo jak wiadomo, większość kobiet niezbyt nadzwyczajnie potrafi się w nich przemieszczać. Sednem dobrej wiadomości dla Miśka było centralnie to, że nie czeka go upiorne łażenie od sklepu do sklepu, ani równie upiorny obchód hipermarketu powożąc nurkowózkiem, tylko dumna przechadzajka z mega dupencją u boku przy akompaniamencie sfrustrowanych spojrzeń panów oraz zawistnych zerknięć pań. Do tego jeszcze, co najważniejsze, niezbyt długa, bo od nadmiaru chodzenia nogi mu się za bardzo psuły.
- Masz jakiś konkretny pomysł?
Pewnie, że miała. Świetnie wiedział, że Roxy nigdy nie wychodziła bez jakiejś koncepcji, pojęcie połażenia dla samego połażenia było dla niej obce. Nawet relaksacyjny spacer po parku musiał mieć jakiś tam cel. Na przykład wręczenie haraczu wiewiórkom, albo rzucenie się Miśkowi na szyję zwieńczone penetracją językiem jego jamy gębowej na środku głównej alejki. Ruda zupełnie inaczej pojmowała spontaniczność, niż na przykład Anita, jej najlepsza psiapsia, zaś jeszcze zupełniej, niż anitowa szwagierka, Malina.
- Pomysł jest taki, żeby posadzić zadki w takiej nowej kafejce, którą Lalka odkryła niedawno, oraz wymienić lekką ręką nieco ciężko zarobionej kasy na ciacha, które są tam zajebiste. Nie mówię ponoć, bo Malina mi nigdy nie kłamie.
Po niedługim czasie oboje znaleźli się w galerii, przechadzka nie była jednak tak bardzo krótka, gdyż otrzymane namiary na cel misji nie były zbyt precyzyjne. Doszło nawet do tego, że Roxy musiała sięgnąć po telefon.
- Lalka, no gdzie te twoje ciacha, co mówiłaś?
- ...
- Apteka? Tu nie ma żadnej apteki. 
- ...
- Nie. Pet shopu też nie ma.
- ...
- Tak, są jakieś ciuchy, ale dla dzieciaków.
- ...
- No, jest stoisko, ale rolki sushi to nie są e-papierosy.
- ...
- Bankomat jest, ale to jakiś inny, jakiś murzyński bank.
- ...
- Co widzę? Empik widzę.
- ...
- Ahaaa... To było tak od razu. Już tam idziemy.
- ...
- Ja ciebie też.
Ruda schowała telefon ze słowami:
- To nie to piętro. Misiaczku, źle poprowadziłeś.
- Ja????
- Nie dyskutuj mi tu. Idziemy.
Dotarli wreszcie. Co prawda na miejscu okazało się, że jest deficyt wolnych stolików, był tylko jeden taki bardziej na zewnątrz, ale dla żądnej uciech podniebienia Roxy nie miało to znaczenia. Za to ciacha okazały się nader znakomite, choć jak na jej gust trochę za duże. Efekt był taki, że spytała:
- Misiaczku, dokończysz? Te pół mi wystarczyło.
- Czyli razem jedno. Dobrze oszacowali wymiary.
- Jak to jedno? Nie rozumiem.
- Bo jeszcze moje pół.
- Nie dramatyyyzuj. Twojego trochę tylko spróbowałam.
Nagle Ruda zmieniła temat:
- Czekaj, coś się dzieje.
Uwagę jej bowiem zwróciła grupka nastolatków stojąca nieopodal na galeryjnej alejce. Troje ich tam było: dwóch dorostków plus jakby nieco młodsza dziewczyna, tak niżej pogranicza legalnego wieku. Wszyscy mieli na sobie żółte, odblaskowe kamizelki. Ten sam napis wieńczył ich plecy, nie było to jednak słowo "ochrona", logo firmy budowlanej, czy coś tam podobnego. Otaczali czwartą osobę, też młodą dziewczynę zresztą, ale ich szturchańce palcami, tudzież gniewne głosy nie dawały przesłanki przypuszczać, aby miała tam miejsce miła, kumplowska pogawędka.
- Misiaczku, czego oni od niej chcą?
- A, to takie, czytałem coś w necie na ten temat, że...
Roxy nie czekała na dalszy ciąg wyjaśnień, tylko wstała od stolika i podeszła do zgromadzonych. Od razu z marszu poszła na ostro. Nic dziwnego, zjedzone ciacho było przyprawione imbirem, ona zaś miała dość niską tolerancję nań.
- Czego kurwa od niej chcecie?
Jeden chłopak jakby się spłoszył, ale drugi nie pękał:
- Bo ona niestosownie się zachowuje. W publicznym miejscu. Ma nieprzyzwoity ubiór na sobie.
Ruda obrzuciła wzrokiem ofiarę. Szybkim ruchem odpięła guzik bluzki. Ostatni zresztą, który mogła odpiąć, po kolejnym byłaby już topless. Taki miała zresztą styl, lubiła nosić numer za małe bluzki. Zrobiła też ruch, jakby chciała podciągnąć wyżej spódnicę, ale zdała sobie sprawę, że pojechała na miasto bez majtek. Wiadoma sprawa, myć się trzeba, ale nie zaszkodzi też czasem przewietrzyć. To wszystko trwało nanosekundy, mnóstwo krócej, niż czytanie tego opisu. Zwracając wzrok na pechowych, jak widać po sytuacji, napastników spytała:
- Co wy pryszcze wiecie o niestosownym zachowaniu? Zaczepiacie nic złego nikomu nie robiącą dziewczynę w publicznym miejscu. To jest dopiero mega niestosowne zachowanie.
Spojrzała na wspomnianą:
- Idź, rób swoje. Nie przejmuj się. A wy?
Tu znów zwróciła wzrok na pryszczów.
- Ściągajcie to gówno z siebie i pochowajcie do kieszeni. To jest wasze, pewnie za kasę rodziców, nie zabiorę wam. No? Ruchy!
Nagle do zebranych podszedł jakiś dopakowany, krótko ostrzyżony mężczyzna. Miał on na sobie tiszert zdobny herbem narodowym, dwoma kreskami tworzącymi jakiś prymitywny ideogram, oraz logiem znanego klubu piłkarskiego. Ale gdy tylko Roxy rzuciła nań lodowate spojrzenie wiedźmy pozbawionej poczucia humoru od razu zmienił plany. Odszedł szybko udając przy tym, że wcale go tam nie ma i nigdy nie było. 
- No, a teraz wynocha! Nie, wróć! Ty mała zaczekaj. 
Gdy chłopacy odeszli, Ruda podeszła z dziewczyną do stolika. Sięgnęła do torebki wiszącej na krzesełku i wyjęła z niej niewielką ni to ulotkę, ni to wizytówkę.
- Słuchaj uważnie moje dziecko. Zadzwonisz tam, albo jeszcze lepiej po prostu pojedź. Spytasz o panią Katarzynę, powiesz, że Ruda cię przysyła. Zapamiętasz? Ruda. Ona ci już pokaże, jak lepiej zagospodarować swój cenny wolny czas po szkole i lepiej sobie dobierać kolegów. No, uciekaj. Powodzenia.
Gdy Roxy znów umościła się, odezwał się Misiek:
- Akwirujesz Oktagon?
- No. W czynie społecznym, nieodpłatnie, wolontarianistycznie.
- Chyba nie do końca. Bo w klubie wszędzie leżą foldery Latającej Miotły. Też wolo... Tego... Stycznie, tak?
- Cicho. Ciacho dokończ, nie marnuj. Płacone było.
On jednak drążył dalej:
- Ale ona jest chyba za małoletnia? Ja nie wiem dokładnie, ale...
- Spokojnie Misiaczku, Kaśka sobie poradzi. Jakby co, to przekona rodziców. Przecież w fitness klubach ćwiczy mnóstwo dzieciaków. To jest normalny klub sportowy, więc dla nich też mają ofertę. Tak było zawsze. Ja nie rozumiem, co ty teraz kombinujesz?
Po czym rzuciwszy okiem na swe przymierzające się do falowania piersi, które bynajmniej raczej niezbyt chciały, aby zapięła rozpięty parę minut wcześniej guzik dodała: 
- Dobrze, a teraz mamy taki plan, że weźmiemy jeszcze po ciachu...
- Przecież miałaś już dość?
- Na wynos inżynierze, na wynos, nie dałeś mi dokończyć. Potem zapierdalamy dzidą do domu, mamy tam coś bardzo ważnego do zrobienia. Wiesz, ja tak czasem sobie zapominam, co ten imbir, niby taka niewinna roślinka, potrafi ze mnie zrobić. 
Mimo, że przez galerię i potem na parking szli oboje bardzo szybko, to dyktująca tempo płomiennowłosa czarownica nie traciła fasonu. Wciąż bezdyskusyjnie mogła ona być niedoścignionym wzorem dla niejednej uczestniczki kursów chodzenia w szpilkach.
Za to już w aucie, wtulona w ramię swojego kierowcy, kontrolnie rozpraszając go głaskaniem dłonią po udzie westchnęła:
- Co się dziwić, że taki szczyl będzie potem płakał do końca życia, że żadna dupa nie chce mu dać dupy, skoro już teraz zaczyna od ich gnębienia od samego początku tego życia.

03 września 2025

O CZYM KNUJĄ WIEDŹMY /3/

Wracając akcją do piątkowego spotkania, na którym czarownice przegadały cały czas przeznaczony na sabat, to zakończyło się ono dość nieoczekiwaną puentą. Otóż była ona taka, że żadnej tak naprawdę wcale nie zależy, żeby jakoś gnębić Mirka Orskiego. Nawet Kaśce, która jeszcze dwie godziny wcześniej czuła się nieco urażona, że ją okłamał. Nieszkodliwie zresztą, jak sama uważała już od samego początku. Więc żaden plan Anity, nawet szkicowy nie był już potrzebny. Wystarczyło sprzedać gościowi zaklęcia, po czym znając wyniki pięciu walk zagrać stawiając na prawie stuprocentowych pewniaków. Prawie, bo pewności nie ma nigdy. Doszło wręcz do takiego czegoś, że przez ostatnie pół godziny rozmawiały na zupełnie inny temat. Otóż Mala nagle stworzyła sobie problem z niczego:
- Siostry, czy ja mogłam wtedy sknocić zaklęcie, czy nie mogłam?
Wszystkie spojrzały na nią zdziwione, a Malina spytała:
- Jakie znowu zaklęcie?
- No, ten amnestyk po randce z tamtym gamoniem.
- Aha, tamta sprawa.
Odpowiedziała Anita:
- Przy twojej genialności raczej nie mogłaś. Z drugiej strony jednak klątwa amnezyjna pomimo swej prostoty technicznej jest bardzo łatwa do sknocenia. Ile mu wycięłaś życiorysu?
- Mniej niż godzinę. Licząc od mojego wejścia do jego domu, do mojego wyjścia. A sama randka to już żenada. Nie zdążyłam zdjąć majtek i było już po wszystkim. Lamus do kwadratu.
Wtedy odezwała się Roxy:
- Było dać mu wziąć drugi oddech.
- Mogłam, ale wkurzyłam się. Odechciało mi się.
- Za dużo oczekiwałaś. Musisz się nauczyć, że większość gamoni to faktycznie lamusy. Nie umią się kontrolować. Mam wyjaśniać dalej to zagadnienie?
- Nie trzeba, wiem, o co chodzi.
Piłkę przejęła Anita:
- Wracając do amnestyka, to im dłuższy jest odcinek czasu, który chcesz wyciąć komuś z pamięci, tym trudniejsza jest cała robota. Do tego to rośnie logarytmicznie. Już doba to taki okres, gdzie nawet siostry z nawyższej półki muszą coś spieprzyć. Taka jest struktura ludzkiej pamięci. Powinnaś to wiedzieć od Cioci Lali. Do tego ty byłaś napalona, potem wkurzona, jak mówisz. To sprzyja błędom, nie tylko drobnym.
Malina podniosła dwa palce do góry pytając:
- Mogę? 
- No?
- Maleczko, jak go teraz spotkasz, to go po prostu spytaj o jakiś detal. Na przykład co miałaś wtedy na sobie. Co prawda oni rzadko pamiętają takie rzeczy, ale nieraz potrafią ciekawie zaskoczyć.
- No. Mój Borek potrafi czasem przypomnieć akcje sprzed roku, czy dwóch, które mnie już dawno wyleciały z głowy. Pamięć ludzka, szczególnie męska bywa zaiste osobliwa.
To wtrąciła Anita, co Turbina skwitowała:
- Nie, Lalka, ja się nie będę bawić w takie rzeczy. Ja sobie lubię pogadać z różnymi ludźmi w klubie. Ale przede wszystkim, to ja tam pracuję. Tak?
Przy ostatnim słowie spojrzała na Kaśkę, która tylko uśmiechnęła się i skinęła jej aprobująco głową. Zaś cały problem zniknął, zanim zdążył porządnie zaistnieć.
Nawet gdyby Mali chciało się dociekać całej sprawy, to nawet nie miałaby jak, bo niefortunny randkowicz nie zajrzał do Oktagonu aż do czwartku następnego tygodnia. Wydarzyło się też, czy raczej nie wydarzyło parę innych rzeczy, które spowodowały, że wypadki potoczyły się zgoła inaczej, niż teoretycznie powinny. 
Przede wszystkim to na poniedziałkowym treningu w Oktagonie pojawiła się cała piątka prowadzona przez Magdę Maczugę, ale bez swojej trenerki. Zaś przez kolejne dni sala stała pusta. Kaśka tego nie wiedziała, miała wtedy swoje zajęcia. Ale wszędobylska Mala od razu to wychwyciła. Nie omieszkała powiedzieć tego swojej szefowej, która zareagowała adekwatnie:
- Właściwie co mnie to obchodzi? Zapłacone z góry, ich sprawa, że nie korzystają. Mnie bardziej intryguje, że Mirek nie dzwoni, bo mieliśmy omówić inny temat.
- To może ty zadzwoń do niego?
- Coś ty? To on ma za mną chodzić, nie ja za nim.
Identycznie podeszła do sprawy Anita, gdy Orski nie pojawił się na umówionym spotkaniu we środę. Coś wyjaśniło się dopiero we czwartek, gdy czarownice spotkały się były razem w Pleciudze. Ostatnia pojawiła się Kaśka z wiadomością:
- Dzwonili do mnie z federacji, chcą zwrotu kasy za wynajem sali za przyszły tydzień. Chuja zobaczą, mogą nas podać do sądu.
- Ale dlaczego?
Roxy była wyraźnie zaciekawiona.
- Był gruby wypadek w poniedziałek. Auciany. Magda i Mirek oboje leżą na ojomie.
- To już wiem, dlaczego mnie wczoraj wystawił.
Mruknęła Anita, zaś Kaśka uzupełniła:
- Ale jest w tej historii pewien zabawny akcent.
- Zabawny?
Spytała Malina.
- Na swój sposób zabawny. Gadałam z ratownikiem medycznym. To było ponoć tak, że on prowadził, stracił panowanie nad kierownicą i przyrżnęli w jakiś taki słup, czy coś. Jak ich tak zastali byli oboje żywi, ale centralnie nieprzytomni...
- Byli po czymś?
- Nie. Byli na tripie, ale takim jakby trochę innym. Ten chłopak powiedział, że wszystko wskazuje na to, bezdyskusyjnie, że...
Przeważnie opanowana, kontrolująca odruchy Kaśka nagle zaczęła chichotać niczym Malina.
- No, na co wskazuje? Referuj dalej.
- Że... Że... Ona wtedy jemu...
Przerwała, a po nanosekundzie przy stoliku rozległo się chóralnie:
- Achaaaa...
Jedynie Mala zareagowała szybkim:
- Okurwa!
Na co odparła Roxy:
- Nie żadne okurwa, takie rzeczy się zdarzają. Pamiętam, jak...
- Ruda! Uspokuj się!
Anita spojrzała na nią karcąco, ta zaś zaprotestowała: 
- No co? Ja tylko chciałam powiedzieć, że jak mi się zachce, to my z Miśkiem w takich przypadkach zawsze zjeżdżamy na pobocze, czy gdzieś tam indziej.
Nie omieszkała tego skomentować Malina:
- Przytomny kierowca z tego Miśka. Ale wygląda na to, że cały nasz misterny plan poszedł się jebać w pizdu. 
Kaśka spojrzała zdziwiona.
- Jaki znowu plan?
- Plan pociągnięcia za ogon demona hazardu.
- Chyba przeginasz. Raz zagrać to jeszcze nie hazard.
- Żartowałam.
Dziwnie poważna Mala odezwała się nagle:
- Siostry? Gdzie jest ten cały ojom?
Kelnerka, która znowu myślała za dużo była mocno zdziwiona, gdy udawszy się odebrać zamówienie zastała pusty, niezajęty przez stałe czwartkowe klientki stolik.
KONTYNUOWANE NIE BĘDZIE, TYM SIĘ BYĆ MOŻE ZAJMIE INNY SERIAL, BO BIEŻĄCY JUŻ SIĘ ZAKOŃCZYŁ